poniedziałek, 23 lutego 2009

Lekcja jedenasta {wzdech}

Mamy niż. Zdecydowanie. Emis juz od jakiego czasu jest w fazie, która zdezydowanie untrudnia, a najczęściej wręcz uniemozliwia porozumienie. Ja owszem, czytam te różne książki, w których piszą, że 3,5 roku to trudny wiek kolejnego buntu, oporu, niestworzonych wymagań, rządzenia całym światem itp. Tylko nie rozumiem zupełnie, dlaczego wiekszość dzieci, jakie znam przejawia niektóe z tych cech, w niezbyt dużym natężeniu, a ja musze na własnej skórze doświadczać pełnego wachlarza możliwości...

Emiś, mimo kilku prób i podstepów Nauczyciela na lekcji po prostu współpracować nie chciał, nawet na poziomie "stań na wyspie". Nie był to ostry protest, nie, on po prostu miał własne pomysły na zajęcia... Po jakims czasie Nauczyciel dał za wygraną, bop szans na cokolwiek jakoś widać nie było, i grałam ja. Po tych paru lekcjach przerwy widac było, że Emisiowi to nie w smak, ale nie na tyle, żeby jednak się zaangażować, wolał się ograniczyć do przeszkadzani nam (choć muszę przyznać nie jakiegoś dramatycznego, spodziewalam się gorszych scen).

No a ja zmierzyłam sie z "Małgosią", ale trudna jest. A może ja też mam niż...

Lekcja grupowa - zakopani w śniegu

Ostatnia lekcja grupowa właściwie nie zasługuje na wzmiankę. Śnieg cały dzień sypał z nieba. Emis nawet do przedszkola nie poszedł, stwierdzilismy, ze damy mu odpocząć. Na lekcję jednak sie wybrałam, specjalnie wyjeżdżając wcześniej - bo sypie. I był to błąd, należało sobie darować. Warunki na drogach po prostu tragiczne, a im dalej od domu, tym gorzej. W efekcie zamiast normalnych 40 minut jechałam 1,5 godziny, w nerwach i napięciu, bo ślisko potwornie. Spóźniliśmy sie około pół godziny, co jak na 45 minut lekcji jest idiotyczne dosyć - ale lekcja albo sie później zaczęła, albo była dłuższa, bo jeszcze ok. pół godziny trwała. Emiś oczywiście totalnie rozkojarzony, zmęczony po siedzeniu w samochodzie, nieskoncentrowany, bo wpada w środku zajęć, w dodatku rozczarowany, bo zamiast "dużo dzieci" jest "mało dzieci" (bo przyjechało chyba z 6 osób, reszta sobie darowała przeprawę przez śniegi i powinniśmy byli być w tej grupie).

W dodatku, przeciwnie niż poprzednio, Emis ma punkt zaczepienia w postaci dziewczynki, która w lekcji nie uczestniczy tylko sie bawi, w zwiazku z czym natychmiast się wyłącza, leci do kącika z zabawkami, zamyka i otwiera drzwi (czym doprowadza mnie regularnie do szału) itd. Adelcia, którą też wzięłam siedzi koło mnie i obserwuje lekcję...

Po jakichś 20 minutach udaje mi się Emisia opanowac na tyle, ze jest w stanie usiąść i chociaz patrzeć, bo nie uczestniczyć - a akurat były bardzo fajne ćwiczenia, w dodatku takie rzeczy, z którymi on sobie daje radę, więc by mu się pewnie podobało - gdyby tylko zdołał sie skupić...

No i cóż, lekcja się kończy, czas dla nas w sumie stracony, bo dla Emisia ograniczenia w zabawie, dla mnie nerwy i nic wiecej. ZOstaliśmy jeszcze paręnaście minut, bo musiałam nieco naładowac beterie przed podróżą dod omu. Wtedy owszem, Emiś świetnie się bawił z Adelcią prowadzając ją za rękę po schodach i sprawiajac na obserwatorach niezwykle pozytywne, choć całkowicie błędne wrażenie opiekuńczego starszego brata ;-)

No a potem następne półtorej godziny jazdy przez śnieg z prędkością 30 km/godzinę. Fakt, że w nic nie wjechałam ani nie wypadłam z drogi nalezy traktowac raczej jako cud. W efekcie dzieci posżły spać o dziewiątej, a ja się wyleczyłam z wyjazdów w śnieżycę...

czwartek, 12 lutego 2009

W domu - mały sukcesik

Muszę się pochwalić małym sukcesem. Co prawda Emiś ćwiczyć nadal nie chce, wczoraj posłużyłam się zwyczajnym szantażem, dałam mu do wyboru - albo idziesz od razu spać, albo możesz jeszcze poćwiczyć na skrzypcach ;-)

Na warsztatach zauważyłąm, że Emis, jak juz wodzi smyczkiem po strunach, to dośc bezmyślnie, znaczy się bez żadnego widocznego zamysłu. I troche mnie to zaskakiwało, bo jak mu dawałam grac na moich, to żadnym problemem dla niego nie była gra na jednej strunie, wydawało sie, że to rozumie. Tymczasem zupełnie nie przełożyło sie to na małe skrzypce, tak, jakby w ogóle o takiej idei wczesniej nie słyszał. No i wczoraj wprowadziłam to krok po kroku. Najpierw pokazałam skrzypce pod no, poprosiłam o pokazanie struny E i zagranie na niej palcem. To umie. Potem pokazałam, że smyczek moze dotykac tylko jednej struny albo więcej. Potem, że inaczej brzmi, gdy zagra na E, a inaczej na każdej nastepnej. Był wyraźnie zdziwiony. I ze zaleznie od kąta nachylenia smyczka graja rózne struny. Potem zmiana położenie skrzypiec, lekko ukośnie i to samo. Potem jeszcze jedna zmiana, skrzypce ukośnie blisko barku, w pozycji zbliżonej do normalnej. I w końcu skrzypce na ramieniu - i postarał sie zagrać tylko na E! Wyszło mu całkiem ładne "mama mówi stop stop" na E. Uściski, żelkowy mis i brawa. Poprosiłam, żeby spróbował jeszcze raz. Wziął skrzypce (nawiasem mówiąc jest wyraźny postęp w samodzielnym umieszczaniu skrzypiec, choć często ląduja za nisko, ale operuje jedną ręka i nie ma przymusu wyrzucania smyczka) i... zaczął wodzić po wszystkich strunach. Zapomniał. Ale poprowadziłam jego rekę i drugi raz zagrał już sam jak należy.

Zresztą same ruchy smyczkiem tez zwykle sa doć bezrefleksyjne i bynajmniej nie odzwierciedlają słów "mama mówi stop stop" jednocześnie z dużym zaangażowaniem wypowiadanych. Ciekawe, że skupienie na tym, na której strunie gra poprawiło też tę kwestię (a spodziewałabym się, że odwrotnie). I w pewnej mierze poprawiło też ruch "od kreski do kreski", choć nad tym trzeba bedzie jeszcze pracować.

wtorek, 10 lutego 2009

WARSZTATY - koncert finałowy

Dzień zaczął się tradycyjnie od tego, czy Martyna będzie, i czy będzie z siostrzyczką. No będzie. Niemniej nastrój od rana mocno taki sobie, nie wiem, czy faza gorsza, czy zmeczenie z poprzednich dni się odbija, ale z niepokojem myśle o koncercie. Emis jednak deklaruje, że chce wystapic na scenie, a skoro tak, to ja mu nie chcę tej mozliwości odbierac, w końcu to jak na niego pragnienie dośc niezwykłe. Zdecydowaliśmy pojechać tuż przed koncertem, bo w tym stanie ducha kilkugodzinnych prób już z całą pewnością by nie przetrwał. Wybieramy sie wszyscy,całą rodziną - Emię nakręcony i przez to jeszcze trudniejszy w kontakcie.

Przychodzimy, przebieramy sie, sala juz dośc pełna, ale jakies miejsca zajmujemy. Emiś odnajduje Martynę, ale spotyka go rozczarowanie - Martyna musi sie przygotowac do gry i ma dla niego tylko chwilę - a on chyba liczył, że znów cały koncert spędzi na jej kolanach :-( Występy maluchów są dwa - najpierw na początku, jako drugi utwór przewidziana jest pierwsza wariacja i temat kurek - wykonuja maluchy oraz rodzice (a ja nawet nie ma swoich skrzypiec, nie wiedziałam - było o tym na wczorajszej lekcji dla rodziców). Emis wychodzi na scenę, owszem, ale zaraz zmienia opcję i chce do taty - nie wiem juz, czy to stres, czy dalszy ciąg robienia wszystkiego na opak (w gorszych dniach, których ostatnio pełno, jest to stały model postepowania, na jakąkolwiek propozycje odpowiada "nie, chcę x", przy czym x może byc czymkolwiek, byle nie tym, co mu sie proponuje). Nakłaniam go jednak do pozostania na scenie, bo widzę, że protest jest raczej na mój uzytek, a nie z głębi serca i sie uspokaja. Grac co prawda nie grał, trzymał skrzypce pod brodą, ukłonic sie tez nie chciał, ale jak na pierwszy raz to całkiem nieźle. W sumie spodziewałam się, że albo na scene nie wejdzie wcale, albo z niej zaraz ucieknie. A na koniec Emiś nieco przez przypadek, a nieco protestacyjnie upuscił skrzypce i nieźle się przestraszył, że je zepsuł. Szczerze mówiąc myślałam, ze drugi raz na scene nie wyjdzie już absolutnie.

Potem był cały długi koncert, od najbardziej zaawansowanych utworów do najprostszych z I zeszytu, do kazdego utworu dochodziły nowe dzieci, aż zapełniły całą scenę. Układ programu bardzo fajny, prowadzący zmieniają się do każdego utworu - ale nie bardzo moge sie na tym skupić, bo Emiś w beznadziejnej formie, cały czas się przewala, marudzi, dopytuje, chce iść do Martyny (która jest na scenie, bo gra prawie od samego początku), Adelcia ćwiczy wchodzenie i schodzenie z krzesła i zdejmowanie i zakładanie butów, też marudzi. Ja mam wrażenie, że potrzebny mi kaftan bezpieczeństwa i jestem bliska wyjścia do domu. W pewnym momencie Emisia nawet musimy wyprowadzic z sali, bo nie da się do niego dotrzeć :-( Ale jakoś się uspokaja i nawet, ku naszemu gigantycznemu zaskoczeniu, znów chce wyjśc na scenę z innymi dziećmi.

Ostatni utwór jest zaaranżowany na cały skład warsztatów, najmłodsze dzieci grają "mama mówi stop stop". Emiś o dziwo jest całkiem kooperatywny, co prawda chce, zebym grała z nim (no i gram, stoimy na samym końcu rzędu, żeby nie przeszkadzać), a na koniec nawet się całkiem ładnie ukłonił (nie z innymi dziećmi, ale i tak był to znak dużego zaangazowania z jego strony). Pewnie uznałabym ten występ za udany, gdyby nie ciągłe zmagania z nim (i z Adelcia zresztą też) w czasie całego koncertu... Moge tylko miec nadzieje, że kiedys jakos się dostosuje do pracy w grupie, i do obciążenia w czasie prób. No i że zacznie się trochę mniej męcząco zachowywać, jak wypocznie po warsztatach.


Podsumowując, warsztaty podobały mi sie, tylko zupełnie nie były przeznaczone dla Emisia (szkoda, że nie wiedziałam tego wcześniej). Gdybym wiedziała to, co wiem teraz, najwięcej zyskalibysmy (i on, i ja), gdybym przyszła na nie sama, poobserwowała innych nauczycieli w akcji, podpatrzyła ich prowadzenie zajęć i różne detale, które w zależnosci od nauczyciela potrafią się znacznie różnić - i nagle zwraca się uwagę na coś, co dotąd umykało. Skorzystałabym więcej z lekcji dla rodziców, nie musząc jednocześnie pilnować Emisia, poszłabym na zajęcia z psychologiem, mimo mojej znaczącej rezerwy do takich zajęć (nie z powodu braku zainteresowania tematem, tylko nieufności co do jakości zajęć, wynikającej z praktyki). A on by się w tym czasie bawił w domu, może na koncert przyszedł. To nauka na przyszłość.

Zauważalnym juz teraz efektem są dwie rzeczy - po pierwsze zauważył, że nie nadąża za dziećmi na lekcjach grupowych. A z tego wynika jeden pozytyw - ze akceptuje moją pomoc, a nawet o nią sam prosi, a wcześniej nieraz się ze mna kłócił, że on gra sam. I jeden negatyw - że zdążyłam parę razy usłyszeć, ze nie chce czegoś robic, bo i tak mu się nie uda zdążyć. I na to nie wiem, co poradzić, bo u Emisia przekonania typu "nie dam rady" budują sie bardzo szybko i bardzo trwale. A bedzie to miało znaczenie na wszystkich lekcjach grupowych, które dotąd tak lubił, ale nie brał w nich udziału ze skrzypcami. Ciekawa jestem, jak sie to odbije na nastepnej lekcji, ale jakoś mam przekonanie, że najbardziej prawdopodobne jest siedzenie w kącie zamiast udziału, i nagłe zniechecenie do lekcji grupowych. A najbliższa już w tym tygodniu (indywidualnej za to teraz nie mamy, i dobrze, bo troche odpcznie od wymagań związanych ze skrzypcami).

A po drugie, znów ma dość skrzypiec. Mimo wczesniejszych deklaracji na lekcjach grupowych, nie chce ćwiczyć w domu, nie chce grać, nie chce w ogóle oglądać skrzypiec. Może nie jest tak ostro, jak było w grudniu, ale wyraźnie warsztaty go zniechęciły :-( Może chodzi o to, ze znów poczuł się niekompetenty i nieudolny? A może po prostu za dużo tego było? W każdym razie na razie nie jestem w stanie go namówić do chociażby wyjęcia skrzypiec, żelków nie chce, uczyć taty nie chce (a to go bardzo podniecało dotychczas). A ja też nie jestem w najlepszej formie psychicznej i nie za bardzo mam zasoby, zeby wymyślac nowe atrakcyjne, nieoczekiwane zabawy, które mogłyby go zainteresować.

sobota, 7 lutego 2009

WARSZTATY - dzień III

No i wreszcie trzeci dzień warsztatów. Emiś wstał i pierwsze, o co zapytał, to, czy będzie dużo dzieci. Drugie - czy będzie Martyna. I czy będzie grać. Nastawiałąm sie, ze wezmę go na rytmikę, któa była pierwsza w rozkładzie, potem na długi spacer, opuszczając pierwszą lekcję skrzypiec (z p. Elżbieta Węgrzyn, wiedziałam, ze nie będzie nadążał, więc wiele nie skorzysta, a tylko się zniechęci i zmęczy) i obiad, a potem wracając na druga lekcję i koncert - i do domu. Ale widząc stan dramatycznego niewyspania powodującego juz wybuchy histerii o byle co, a także ustaliwszy z Emisiem, że samolotem, kotkiem ani misiem byc nie zamierza (tzn., że prawdopodobnie znów całą rytmikę przesiedziałby na środku kontestując z kciukiem w ustach) zdecydowałam, ze juz to byłoby dla niego za duzo. Zabrałam go na krótki spacer, a potem wpakowałam do łóżka na półtorej godziny, wstał trochę bardziej przypominając żywą istotę, choć nie w pełni sprawną.

Zatem pojawilismy sie na drugiej lekcji skrzypcowej, z naszym Nauczycielem. Umówiłam sie z Emisiem, że będzie ćwiczył z dziecmi, ale strasznie go ciągnęło do ziemi, gdyby mu dać, to by po prostu siedział ssąc kciuka i patrząc w nieokreślony punkt. Chyba nie on jeden, bo zauważyłam, że wiele najmłodszych dzieci nie dotrwało do tego punktu, w ogóle nie pojawiając się na lekcji, a inne leżały na kolanach rodziców albo pełzały po sali. W czasie lekcji było kilka wybuchów płaczu, za dużo tego wszystkiego dla maluchów. Starsze dzieci, na oko 5- i 6-latki dawały sobie radę świetnie, jak na wszystkich poprzednich lekcjach. Byłam troche zła, ze w ogóle się na tę lekcję wybrałam, bo im dalej "wgłąb" warsztatów, tym bardziej wyraźnie widac było, ze to cos zupełnie nie dla niego - za duzo zajęć i zajmujących tyle czasu, że dawka robi się prawie śmiertelna :-( Szkoda, bo naprawdę się cieszyłam na te warsztaty - ale teraz juz wiem, że przy takim rozkładzie dnia może za 2-3 lata dorośnie do czegoś takiego.

Zostaliśmy jeszcze na koncert, tym razem zespoły kameralne + pianiści Suzuki. Emis oczywiście szukał Martyny. Znalazł. Przylepił się. Siadł u jej stóp. A potem wpakował na kolana i siedział z błogą miną, każąc się w dodatku obejmować :-))) Z trudem pozwolił Martynie się zdjąć na czas jej występu. No zauroczenie na całego. Trzeba przyznać, że gust ma chłopak świetny, dziewczyna nie dość, że śliczna, zgrabna i zdolna, to jeszcze wyjątkowo miła. Pewnie jeszcze wielu takich adoratorów spotka, ale nie wiem, czy wielu będzie jej się pakować na kolana :-))) No i musimy chyba jeszcze popracować z Emisiem nad sposobami rozmowy z kobietami, bo jeszcze nie wie, że chwalic się pójściem do toalety to nie uchodzi ;-) Na koniec koncertu Emiś miał okazję poznać jeszcze młodszą siostrzyczkę Martyny. I też władował się jej na kolana, siedząc z równie błogą miną, jakby to była najbardziej należąca mu się rzecz na świecie.

No i wreszcie trzeci dzień warsztatów. Emiś wstał i pierwsze, o co zapytał, to, czy będzie dużo dzieci. Drugie - czy będzie Martyna. I czy będzie grać. Nastawiałąm sie, ze wezmę go na rytmikę, któa była pierwsza w rozkładzie, potem na długi spacer, opuszczając pierwszą lekcję skrzypiec (z p. Elżbieta Węgrzyn, wiedziałam, ze nie będzie nadążał, więc wiele nie skorzysta, a tylko się zniechęci i zmęczy) i obiad, a potem wracając na druga lekcję i koncert - i do domu. Ale widząc stan dramatycznego niewyspania powodującego juz wybuchy histerii o byle co, a także ustaliwszy z Emisiem, że samolotem, kotkiem ani misiem byc nie zamierza (tzn., że prawdopodobnie znów całą rytmikę przesiedziałby na środku kontestując z kciukiem w ustach) zdecydowałam, ze juz to byłoby dla niego za duzo. Zabrałam go na krótki spacer, a potem wpakowałam do łózka na półtorej godziny, wstał troche bardziej przypominając żywą istotę, choć nie w pełni sprawną.


Zatem pojawilismy sie na drugiej lekcji skrzypcowej, z naszym Nauczycielem. Umówiłam sie z Emisiem, że będzie ćwiczył z dziecmi, ale strasznie go ciągnęło do ziemi, gdyby mu dać, to by po prostu siedział ssąc kciuka i patrząc w nieokreślony punkt. Chyba nie on jeden, bo zauważyłam, że wiele najmłodszych dzieci nie dotrwało do tego punktu, w ogóle nie pojawiając się na lekcji, a inne leżały na kolanach rodziców albo pełzały po sali. W czasie lekcji było kilka wybuchów płaczu, za dużo tego wszystkiego dla maluchów. Starsze dzieci, na oko 5- i 6-latki dawały sobie radę świetnie, jak na wszystkich poprzednich lekcjach. Byłam troche zła, ze w ogóle się na tę lekcję wybrałam, bo im dalej "wgłąb" warsztatów, tym bardziej wyraźnie widac było, ze to cos zupełnie nie dla niego - za duzo zajęć i zajmujących tyle czasu, że dawka robi się prawie śmiertelna :-( Szkoda, bo naprawdę się cieszyłam na te warsztaty - ale teraz juz wiem, że przy takim rozkładzie dnia może za 2-3 lata dorośnie do czegoś takiego.


Zostaliśmy jeszcze na koncert, tym razem zespoły kameralne + pianiści Suzuki. Emis oczywiście szukał Martyny. Znalazł. Przylepił się. Siadł u jej stóp. A potem wpakował na kolana i siedział z błogą miną, każąc się w dodatku obejmować :-))) Z trudem pozwolił Martynie się zdjąć na czas jej występu. No zauroczenie na całego. Trzeba przyznać, że gust ma chłopak świetny, dziewczyna nie dość, że śliczna, zgrabna i zdolna, to jeszcze wyjątkowo miła. Pewnie jeszcze wielu takich adoratorów spotka, ale nie wiem, czy wielu będzie jej się pakować na kolana :-))) No i musimy chyba jeszcze popracować z Emisiem nad sposobami rozmowy z kobietami, bo jeszcze nie wie, że chwalic się pójściem do toalety to nie uchodzi ;-) Na koniec koncertu Emiś miał okazję poznać jeszcze młodszą siostrzyczkę Martyny. I też władował się jej na kolana, siedząc z równie błogą miną, jakby to była najbardziej należąca mu się rzecz na świecie.



Z lekcji dla rodziców i zajęć z psychologiem zrezygnowałam, mknąc czym prędzej do domu, a Emiś praktycznie natychmiast zasnął w samochodzie (jednak tym razem nawet przez sen nie wypuszczając z zacisniętej dłoni nowego lizaka). Nie za bardzo sobie wyobrażam niedzielny koncert, a konkretnie rozpoczecie dnia o 9.00 i przetrwanie przez Emisia prób aż do 12.00 w stanie wskazującym jeszcze na jakies oznaki zycia i możliwość kontaktu - jedno z dwojga - zaśnie albo będzie robił scenę za sceną.


Z lekcji dla rodziców i zajęć z psychologiem zrezygnowałam, mknąc czym prędzej do domu, a Emiś praktycznie natychmiast zasnął w samochodzie (jednak tym razem nawet przez sen nie wypuszczając z zacisniętej dłoni nowego lizaka). Nie za bardzo sobie wyobrażam niedzielny koncert, a konkretnie rozpoczęcie dnia o 9.00 i przetrwanie przez Emisia prób aż do 12.00 w stanie wskazującym jeszcze na jakieś oznaki życia i możliwość kontaktu - jedno z dwojga - zaśnie albo będzie robił scenę za sceną. Chyba jednak skorzystamy z opcji przyjazdu kwadrans przed koncertem, co będzie to będzie...

piątek, 6 lutego 2009

WARSZTATY - dzień II

No i jesteśmy po drugim dniu. Padnięci. Tyle, że z wtórnym wyżem energetycznym, który spowodował, że zamiast zasnąć przykładnie Emiś wojował z siostrą do dziesiątej (położony do łóżka kwadrans po siódmej). Zdążył przelecieć większość znanego sobie repertuaru wokalnego, z "kotku śpiewaj jeszcze raz, jeszcze raz spiewaj" (wariacje w aranżacji własnej). Dziś wstał o wpół do dziewiątej, czyli późno jak na siebie, ale najwyraźniej nie wystarczyło mu to zupełnie, bo był dalej niewyspany i ziewał przerażająco. Zły prognostyk na resztę dnia już z samego rana. A jutro pewnie jeszcze gorzej?

Pierwsze zajęcia - rytmika. Przesiedział praktycznie 100% zajęc na środku dywanu z palcem w ustach, komentując każdą propozycje nowej zabawy "brzydkie to jest" oraz "nie chcę". Na powitanie wszyscy ustawili sie w kółko. Nawet go to zaciekawiło, ale zanim sie zdecydował, to powitanie już się kończyło i po dwóch sekundach było po kółku. To samo było potem z pożegnaniem... Na początek te same dwie zabawy co wczoraj - udawania samolotów, a potem kotkó. NIe chciał, jak i wczoraj. A potem inne zabawy, które naprawde były fajnie pomyślane i przeprowadzone (praktycznie wszystkie dzieci sie bawiły, i to z duzym zaahgażowaniem) - ale Emisia jakoś nie przekonały. Wykazał jakis cień śladu zainteresowania przy torze przeszkód, ale nie był to cień na tyle wyraxny, żeby się przerodzić w pokonanie tegoż toru. No i tyle.

Potem lekcja skrzypcowa z Martinem Rüttimannem. Emiś nawet całkiem zebrany w sobie, choć ziewa dalej potwornie. Ale uczestniczy. Troche sie poddał w kwesti samodzielności, tzn. sam chce, żeby mu pomagac ze skrzypcami i grac za niego, ale dobrze, ze chociaż skrzypce sam wyjmuje, wkłada pod brodę i trzyma. Sama lekcja - REWELACJA. Fantastyczny Nauczyciel, odebrałam go jako niezwykle charyzmatyczna osobowość. Lekcja koncentrowała sie na podstawach podstaw - 3 najważniejszych, bazowych umiejetnościach, od których zaczyna sie wszystko inne.
I te trzy najważniejsze ćwiczenia to było:
- zachowywanie ciszy (wychodziło tak sobie, zwłaszcza rodzicom)
- stanie spokojnie ze skrzypcami pod brodą przez spory kawałek czasu
- 10 ruchów trzymanym pionowo smyczkiem do i od siebie (właściwy uczwyt i panowanie nad ciałem bez utraty postawy).

Tego ostatniego Emiś już nie chciał robić, ale powiedział, że to będzie ćwiczył w domu. No i dobrze. W czasie lekcji kilka wstawek z uwagami dla rodziców, w tym uwaga, która najbardziej mi się podobała - że od czasu, gdy dziecko umie juz zagrać wariacje kurkowe, wszystko jest bardzo łatwe. Ale wcześniej to jest ciężka, ciężka praca. I o tym, jak wazne jest, żeby się nie spieszyć, nie poganiac ani nie ciągnąć dziecka, tylko iść razem z nim w jego tempie, żeby spokojnie i pewnie opanowało podstawy, na których całą resztę będzie można zbudować. Wszystko to w sumie dośc oczywiste rzeczy, ale jakoś usłyszenie ich w ten sposób bardzo do mnie przemówiło. Straszna szkoda, ze to było tylko parę chwil, że nie było takich zajęć specjalnie dla rodziców, o tym, jak ćwiczyc z dzieckiem w domu.

Potem była długa przerwa na obiad. Tzn. tak mi się wydawało, że długa, i że nawet zdążę po zjedzeniu obiadu zabrać Emisia na krótki spacer, żeby się trochę odrestaurował. ALe cóż, czekanie na obiad w gigantycznej kolejce zajęło ponad godzinę, firma cateringowa w dodatku się spóźniła. A w dodatku okazało się, że Emis obiadu praktycznie nie tknął (prawdę mówiąc ja tez wcisnęłam w siebie coś na siłę, ale ja jestem dorosła i potrfię się zmusić, on nie). Musze chyba zapytać, co to za firma cateringowa, żeby kiedyś przypadkiem na nia nie trafić... Krótko mówiac po raz drugi pożałowałam, że zapisałam się na te obiady, bo mogłam ten czas wykorzystać znacznie lepiej - Emiś praktycznie zasnął mi na rękach w trakcie czekania. A mógł był w tym czasie wypocząć.

Po obiedzie druga lekcja skrzypcowa, w której Emiś już nie chciał uczestniczyć. Właściwie pojechałabym do domu, ale chciałam poznać nowego prowadzącego, no i liczyłam, że późniejsze warsztaty plastyczne będą dla Emisia frajdą, a on sam do domu też jechać nie chciał (chociaż wykończony). Umówiłam sie z Emisiem, że w czasie lekcji posiedzi u mnie na kolanach i tylko raz się ukłoni ze skrzypcami i to było dla niego do przyjęcia. Lekcja bardzo fajna, Emisiowi obserwującemu z moich kolan też się podobała, zaśmiewał się mometami i bił brawo. Styl prowadzenia bardzo mi przypominał lekcje grupowe w wykonaniu naszego Nauczyciela (Michała Gawrońskiego). Materiał trochę bardziej zaawansowany niż na poprzedniej lekcji, były wszystkie wariacje kurkowe, a oprócz tego wiele ćwiczeń "gimnastycznych" ze skrzypcami i bez.

Następny punkt programu - koncert indywidualny. Bardzo podobał mi się dobór programu, była różnorodność poziomów zaawansowania, były ciekawe wykonania. Parę nieortodoksyjnych ;-) Najbardzie zapadła mi w pamięć melodia w duchu Dzikiego Zachodu, przy której publiczność świetnie się bawiła klaszczząc, dość rzadkie zjawisko na koncercie skrzypcowym :-) Utwór z rodzaju tych, co to nie wierzę, że to sie da zagrac i zobaczenie tego na zywo mnie nie przekonuje :-) Emisiowi się też całkiem podobało, chociaz jak na jego wymagania, to za mało było małych dziewczynek zmagających się z "kurkami" ;-)

Przy okazji okazało się, że Emis znalazł sobie idolkę. Właściwie znalazł ja sobie juz pierwszego dnia w czasie obiadu, ale okazało sie, że to na poważnie. Otóż podczas obiadu siedziała koło nas dziewczynka sporo od Emisia starsza. I jadła, w ogóle na nas nie zwracając uwagi. Z nieznanych przyczyn Emiś zapałał nieodpartą chęcią pogłaskania jej po ramieniu, co oczywiście natychmiast wprowadził w czyn. Troszkę się zdziwiła, ale też go pogłaskała. No to on znów ;) Chciałam go troszkę pohamować i wytłumaczyć, żeby dał jej zjeść obiad, na co Emiś usprawiedliwiająco-wyjaśniającym tonem "Lubię cynkę" {dziewczynkę}. No tak. Po takiej deklaracji to juz niewiele można powiedzieć. Zapamiętalismy imię - Martyna. Tzn. Emiś też zapamiętał, co nie przychodzi mu zwykle łatwo.

No i gdy tylko weszliśmy na salę koncertową, natknęlismy sie na tę właśnie Martynę, która stojąc ze skrzypcami przygotowywała się własnie do występu. Poznała Emisia i podeszła się przywitać. Emiś strasznie sie ucieszył i strasznie speszył jednocześnie. Potem bardzo pilnie słuchał, jak Martyna gra, klaskał, a na koniec znów do niej poleciał. I Martyna wzięła go na kolana i zrobili sobie razem zdjęcie. Emiś przejęty i wniebowzięty, cały wieczór to wspominał.

Następne w programie były zajęcia plastyczne dla dzieci, a dla rodziców lekcja z naszym Nauczycielem. Myślałam, że te zajęcia plastyczne będą dla Emisia na tyle atrakcyjne, ze mimo ogromnego zmęczenia jakoś się w nie zaangażuje - ale okazało się, że nie. Czy był zbyt zmęczony, czy po prostu nie umiał się tam odnaleźć (wszystkie dzieci wpadły razem i w nie miał szans się dopchać do malowania wielkich nut, które mu się podobało, a które zagarnęły starsze dzieci, a to, co dla niego zostało uznał za dunde {nudne}. No i z płaczem przyszedł na salę dla rodziców, gdzie już został, szwędając się w jedną i drugą, przeszkadzając też trochę niestety. Z tego powodu z lekcji niezbyt wiele pamiętam (ach, ta podzielność uwagi...). No i po raz kolejny przekonałam się, że ze słuchu uczę się fatalnie. Ja jednak nie potrafię funkcjonować bez obrazu nawet w takiej niewzrokowej dziedzinie jak gra na skrzypcach.

Na koniec dnia były jeszcze zajęcia z psychologiem dotyczące zagadnień uczenia się i ćwiczenia z dziećmi w domu. Nie spodziewałam sie jakichś fajerwerków, ale chętnie bym została - gdyby nie stan Emisia, bliski padnięcia na twarz. Nie wiem, jak było i o czym było, bo nawet nie miałam z kim i kiedy o tym pogadać, szkoda trochę. Więc czym prędzej się zebraliśmy i pognaliśmy do domu, ja niestety w poczuciu, że się poznęcałam nad dzieckiem, w końcu pozbawienie snu to jedna z wymyślniejszych tortur. Po drodze jeszcze koszmarna awantura, bo Emisiowi wypadł lizak, który był nagrodą za dobre zachowanie na warsztatach :-( Z dużym niepokojem myślę o następnym dniu.

czwartek, 5 lutego 2009

WARSZTATY - dzień I

Właśnie wróciliśmy, Emis załóżkowany (znów wyjątkowo późńo, za późno, zwłaszcza zważywszy, że jutro ponownie spanie dzienne mu wypadnie, a na wczesniejsze pójście spać raczej nie będzie co liczyć).

Bardzo męczący dzień, mimo, że zaczął sie dopiero ok. 13. Pożałowałam, że zapisaliśmy sie na obiad, bo w efekcie musieliśmy wyjechać z domu wcześniej, a przez nieporadność obsługi w wydawaniu posiłku zajął on nam bardzo wiele czasu (a w przypadku łatwo dekoncentrującego sie Emisia liczę każdy kwadrans...). Ale na nastroju Emisia jakos bardzo sie to na szczęście nie odbiło, od rana nakręcony, że będzie duzo dzieci w końcu je zobaczył i w czasie oczekiwania na obiad zaczął się bawić i gonić z niektórymi z nich na środku stołówki.

Po obiedzie koncert inauguracyjny w wykonaniu uczniów i nauczycieli naszej szkoły. Szczerze mówiąc niewiele pamiętam, w dziedzinie podzielności uwagi musze sie jeszcze sporo podszkolić (kontrolowanie, co robi Emiś i odwodzenie go od co bardziej nieszczęśliwych pomysłów pochłonęło większość moich zasobów).

Potem na tej samej sali pierwsza lekcja grupy Emisia. Emiś nawet chętnie stanął w innymi dziećmi (brałam pod uwagę także totalny sprzeciw i brak współpracy). W niektórych ćwiczeniach próbował uczestniczyć, trochę przy mojej pomocy. Podczas pozostałych po prostu sie wyłączał, siedząc, ssąc kciuka i patrząc w nieokreślonym kierunku... Nie wiem, czy to nuda, czy brak uwagi, czy brak zrozumienia na poziomie czysto werbalnym, czy niechęć do stawiania czoła trudnemu zadaniu, czy przekonanie, że i tak sobie nie poradzi... Mimo wszystko, jak na siebie był całkiem zaangażowany i w niektórych momentach nadążał za grupą (zdecydowana wiekszość dzieci jest i starsza i bardziej zaawansowana (nawet te najmłodsze w wieku porównywalnym z Emisiem wydają się mieć większą wprawę w obsłudze skrzypiec). Emis stał dość daleko od centrum grupy i prowadzącej - byc może miejsce bliżej środka bardziej by sie sprawdziło, jeśli chodzi o zaangażowanie (ale z kolei na pewno mniej, jeśli chodzi o moją pomoc). Sposób prowadzenia lekcji miałam wrażenie, że mu się podobał, załapywał się na dowcipy :-)

Następnie - inna sala, druga lekcja grupowa, ze znaną już Emisiowi osobą - p. Elą Węgrzyn (z którą ostatnio bardzo chciał mieć lekcję, bo w czasie czekania na naszego Nauczyciela wymyślił sobie, że p. Ela go zastąpi i bardzo mu ten pomysł przypadł do gustu). Ta lekcja to już niestety było za dużo. Mała sala, w której trudno było ustawić całą grupę i materiał, niewiele różniący sie od tego, co robił chwilę wcześniej spowodowały przeciążenie - na tyle duże, że poszedł sobie usiąść na łąwce i nie zgadzał się nawet na wzięcie skrzypiec. Nie zaskoczyło mnie to specjalnie, ale na przyszłość będę juz wiedzieć, że druga lekcja pod rząd to strata czasu w jego przypadku. Zreszta widziałam, że duża część grupy sie w czasie tej drugiej lekcji wykruszyła, szczególnie młodsze dzieci. 5- i 6-latki (oceniając wiek na oko) jakos sobie radziły.

Potem krótka przerwa i rytmika. Przewidywałam problemy, ponieważ Emiś zaczął dopytywać "gdzie jest Pani Pika?". Słowo "rytmika" bowiem w przekonaniu Emisia nie jest nazwą zajęć, lecz osoby. Konkretnie - pani od rytmiki z jego przedszkola, która nazywa sie po prostu "Pani Rytmika", czyli po Emisiowemu "Pani Pika". No i niestety wiedziałam, że zapowiadając mu, że będzie rytmika, buduję w nim przekonanie, że przyjdzie ta właśnie znana i lubiana pani. Owszem, zapowiedziałam, że to będzie kto inny, ale jednocześnie wiedziałam, że on po prostu nie jest w stanie sobie tego wyobrazić i już - i w związku z tym, że będzie protest. Istotnie na początku był, ale nie jakiś tragiczny, po prostu dość biernie się przewalał po sali w czasie pierwszych ćwiczeń, ale potem troszkę mu się zaczęło podobać udawanie kota (tak bez starania się, żeby sobie ktoś nie pomyślał, że Emiś dał się namówić ;-) A potem Pani wyjęła uwielbianą przez Emisia chustę Klanzy no i temu już nie mógł sie oprzeć, zaangażował się w zabawy już bez pozerstwa. Myślę, że jutro juz mu sie spodoba od początku (tfu tfu).

No a na koniec dnia dla Emisia pobyt w "przedszkolu", dla mnie lekcja dla rodziców z naszym Nauczycielem. Nie chciałam z tej lekcji rezygnować, więc zaryzykowałam to siedzenie Emisia w przedszkolu, chociaż z punktu widzenia jego potrzeb, była to totalna porażka. Liczyłam na miejsce, gdzie będzie mógł odpocząć, pobawić się z innymi dziećmi, poruszać się trochę - niestety, "przedszkole" jest urządzone w szkolnym pokoju nauczycielskim, którego centrum zajmuje wielki stół i jedyną rzeczą, którą można tam robić jest rysowanie i wycinanie - kolejne zajęcia wymagajace spokoju, koncentracji i niezmieniania pozycji. Starsze dzieci zapewne były w stanie znaleźć sobie kolorowankę czy wycinankę, która będą się zajmować kolejne pół godziny, a potem następna i nastepną; dla Emisia jest to kompletnie niewykonalne (owszem, nawet ładnie nawet zaczął robić wyklejankę - ale po paru minutach miał dość). Pani pilnujaca dzieci niestety ogranicza sie właśnie do tego - pilnowania, nie próbując nawet w jakikolwiek sposób organizować im zajęć. W efekcie spędził tam troche więcej niż pół godziny i błagał mnie, żebym go już pozwoliła mu iść ze mną. No i się zgodziłam, poszedł ze mna na lekcje grupową dla rodziców. Przeszkadzał trochę, momentami bardzo...

A na lekcji dla rodziców nie było takiego galopu, jak na ostatniej lekcji w szkole (grudniowej) i jakoś mi lepiej szło. Chociaż próby jednoczesnego śledzenia wzrokiem i myślą poczynań latorośli oraz podążania palcami i smyczkiem za melodią nie do końca sie udawały. Ale i tak myliłam się mniej niż ostatnio. Jutro ma być trudniej. Już się boję. No i ciekawa jestem, czy jutro Emiś w ogóle bedzie chciał uczestniczyc w lekcjach grupowych (swoich). Wydaje mi sie całkiem możliwe, że juz się nasycił faktem, że jest duzo dzieci i tyle. A może go nie doceniam? Ale martwię sie bardzo jego stanem zmęczenia, które w dodatku będzie sie kumulować w następnych dniach. A jutro zaczynamy o 10.30, więc nie wyśpi sie jakoś bardzo, nawet, gdyby jakimś cudem nie obudził się jak zwykle, czyli o 7.20.

wtorek, 3 lutego 2009

Dziesiąta lekcja, tak sobie

Mały jubileusz nam sie zrobił, to już dziesiąta lekcja. Ale nie wypadła jakoś jubileuszowo. W Szkole Suzuki czuc juz przedwarsztatową, lekko nerwową atmosferę. Emiś po wczorajszym powrocie z ferii poszedł spać wyjątkowo późno, po dziewiątej (zwykle o ósmej, a zdarza się i o siódmej). Wstał o mniej więcej normalnej porze,odpusciliśmy sobie pierwsze zajęcia w OWU i pojechalismy dopiero do logopedy. A potem od razu na lekcje skrzypcową, bo udało nam sie umówic na wcześniejszą godzinę (błogosławieństwo, bo normalnie mieliśmy ok. 1,5 godziny do zmarnowania, co łatwe nie było nigdy, a od kiedy w OWU zlikwidowali basen z piłkami, zrobiło sie okropnie wręcz trudne). Emiś w nastroju takim raczej średnim, ale jakos tam funkcjonował, do Szkoły Suzuki przyszedł całkiem dziarsko i pełen energii. Niestety, byliśmy kwadrans za wczesnie, a w dodatku Nauczyciel pare minut sie spóźnił, co nigdy się nie zdarza - a w ciągu tych ok. 20 minut Emis ze stanu dziarskiego zainteresowania i niezłej koncentracji przeszedł do wywalania sie na podłogę z nieodłącznym kciukiem w ustach (oznaka zmeczenia, stresu, obawy, zawstydzenia i właściwie czegokolwiek negatywnego).

Lekcja, jak na to, przebiegła nawet nie najgorzej, ale odloty uwagi miał duże i szło mu dużo mniej sprawnie niż w czasie poprzednich dwóch lekcji. Nauczyciel ćwiczył z nim głównie samodzielne przemieszczanie skrzypiec pomiędzy pozycja do ukłonu a pozycja do grania (w tym "daszki") i mam wrażenie, że faktycznie mu to pomogło - jakoś pewniej zaczął te skrzypce chwytać. Chociaż smyczek nadal mu zawadza.

No a ja znów nie grałam wcale i chyba to lepiej, bo moje skrzypce na ferie nie pojechały (sąsiedzi z pensjonatu mogliby może niekoniecznie być zachwyceni moimi niewątpliwymi postępami w wykonywaniu "Misiów" :-) W efekcie nie grałam 4 dni wcale, a poprzednie dwa bardzo mało. Jak tak dalej pójdzie to moja wspaniale się zapowiadająca kariera skrzypcowa nigdy się nie rozwinie :-)))

A po lekcji wyszło, że to po prostu niedospanie tak się odbiło, bo prawie natychmiast po wejściu do samochodu zasnął jak kamień, co mu się prawie nie zdarza.

poniedziałek, 2 lutego 2009

Ferie ze skrzypcami

Zgodnie z przewidywaniami ćwiczenia w czasie ferii były nieco utrudnione. Malutki pokój, wszystkie nasze rzeczy w zasięgu reki, co znakomicie utrudniało skoncentrowanie się... No ale jakoś sie udawało. W piątek, dzień przyjazdu po całym męczącym dniu "ćwiczenie" ograniczyło się do sprawdzenia "czy skrzypcom nic sie nie stało" ;-) (wyjmowanie i wkładanie skrzypiec z futerału to w końcu tez umiejetność, i to niezbyt biegle dotąd opanowana :-) W pozostałe dni udawało nam się ćwiczyć dwa razy dziennie w króciutkich sesjach. I widzę wyraźnie, jakie byłyby zalety posiadania samych smyczek bez smyczka - obsługa dwóch rzeczy jednoczęśnie jest zwyczajnie za trudna. Gdy ma skrzypce pod pacha, nie ma miejsca na smyczek. Gdy przekłada skrzypce pod brodę, potrzebuje dwóch rąk. Gdy chce je z powrotem umiescić pod pachą, smyczek też zostaje jako nadmiarowy. Gdy skrzypce pod brodą, potrzebne są dwie ręce do uchwycenia smyczka. No masa kłopotów ;-)

Na początku Emiś trochę sie buntował, gdy go zachęcałam do ćwiczenia z samym smyczkiem lub samymi skrzypcami, bo chciał juz grać tak naprawdę - pozwoliłam mu parę razy na zakończenie i chyba sam sie przekonał, że nie daje rady bez pomocy, bo zaczął się zgadzać na ćwiczenia "pojedyncze". Trochę sie martwie, czy damy rade do warsztatów opanowac saomobsługę na tyle, żeby uczestniczyć w lekcjach. Za to już całkiem często udaje mu się "zagrać" "mamam mówi stop stop" smyczkiem na swoim ramieniu (bez skrzypiec) - początkowo poruszał smyczkiem w sposób pozostający bez jakiegokolwiek związku z właściwym rytmem i wypowiadanaymi słowami".

Za to nosił skrzypce z dużą dumą i bardzo sie upewniał, że je zabieramy. Chyba jest do nich dość przywiązany :-) Ale ku mojemu zdumieniu pozwala Adelci też ćwiczyć ze skrzypcami i smyczkiem (troche przepychanek na wyspie wydaje się nieuniknionym elementem ćwiczeń za każdym razem ). Adelcia jednakowoż nie może pojąć ani chwytania smyczka z małym palcem w "gniazdku", ani nawet faktu, że jak sie nie przytrzyma skrzypiec brodą, to spadną :-) Długa droga daleka przed nami - ale przy stawaniu na wyspie tez przez kilka tygodni wydawało sie, że kompletnie nie pojmuje idei dopasowywania stóp do wyspy, a potem jednak zaczęła to robić.

środa, 28 stycznia 2009

Dziewiąta lekcja - SKRZYPCE!!!

Rozbijania banku ciąg dalszy - po tygodniu naprawdę ładnych, choć zwykle króciutkich ćwiczeń ze smyczkiem ze smyczkiem Emiś dostał SKRZYPCE. No i znów okazało sie, ze Emiś pracował pięknie całą calutką lekcję, z bardzo krótkimi momentami zniżki formy (i na moje granie w ogóle nie wystarczyło już czasu ;-) Zapewne gdyby nie nadchodzące warsztaty cały proces potrwałby dłużej, tzn. pewnie jeszcze z co najmniej tydzień miałby sam smyczek, a potem tylko skrzypce bez smyczka, ale dostał jednak jedno i drugie - z nadzieja, ze nauczy sie samoobsługi instrumentowej na tyle, zeby móc uczestniczyć w warsztatach.

Na lekcji uczył się trzymania skrzypiec brodą, wkładania, wyjmowania, trzymania pod pachą itd itp. I naprawdę dobrze mu szło, wręcz nadspodziewanie dobrze. Nasze ćwiczenia z tekturowym pudełkiem w roli skrzypiec zaprocentowały - detale sa oczywiscie do dopracowania, ale ogólną zasadę już zna i sam stosuje (np. wie, że nie może podnieść głowy, bo skrzypce spadną). A jak ślicznie smyczek chwytał! Mam wrażenie, ze przychodzi mu to łatwiej niż mnie na początku.

Przyniesienie do domu skrzypiec nie było juz najwyraźniej takim wydarzeniem, jak przyniesienie smyczka tydzień wcześniej (choć dumny był oczywiście bardzo). Poobnosił, owszem, wyjmował i wkładał, ale już bez tej ekscytacji. Ciekawa jestem, na ile mu wystarczy napędu emocjonalnego do ćwiczeń :-) A napęd bedzie potrzebny, bo wybieramy sie na ferie - i skrzypce oczywiście pojadą, ale na pewno ćwiczenia w obcym miejscu w mało komfortowych, a za to mocno rozpraszających warunkach będą utrudnione.

wtorek, 20 stycznia 2009

Ósma lekcja indywidualna - SMYCZEK!

No dzisiaj to rozbiliśmy bank. Zapowiedziałam Emisiowi, zgodnie z tym, co w zeszłym tygodniu ustalilismy, ze pierwsza część lekcji bedzie dla niego, a jak sie skończy, to będzie lekcja mamy, a on już nie będzie musiał nawet słuchać. Zakładałam, że "jego" lekcja potrwa 5, no móze 10 minut. Idea mu się spodobała. Nie wiem, czy to tak podziałało, czy dołożyła się dobra konfiguracja gwiazd, ale Emis dziś był tak kooperatywny i zaangazowany, jak tylko mozna sobie wyobrazic. Angażował się w kolejne ćwiczenia, z zaledwie krótkimi momentami "odlotów" dla rozładowania przez bite pół godziny. Bez namawiania, przechytrzania itp. No i na końcu dostał SMYCZEK. Z FUTERAŁEM. I dużo nowych fajnych ćwiczeń z tymże smyczkiem i bez. Owszem, mieliśmy potem pewna awarię związana z tym, ze uważał, że należą mu się też skrzypce, ale jakoś się pogodził z faktem, że skrzypce jeszcze nie. A jak sie strasznie napalił, gdy mu powiedziałam, że teraz, na lekcjach grupowych gdy beda jakies ćwiczenia ze smyczkiem, też będzie mógł je robić! Przy okazji okazało się, że bycie w centrum uwagi od poczatku lekcji jest nagrodą, najwyraźniej znacznie bardziej motywującą niż naklejki (o naklejkach za pracę domową najzwyczajniej w świecie zapomniał, choć wcześniej mówiliśmy, że jak pokaże Nauczycielowi zeszyt, to je dostanie). Wziął, owszem. Ale nie przejął sie specjalnie. Rozpoczecie lekcji od Emisia było z pewnościa dobrym pomysłem, byc może juz poprzednich parę lekcji wyglądałoby inaczej, gdyby tak się zaczęły?

Tym sposobem wykorzystał cały calutki czas lekcji. Nie myślałam, że do tego dojdzie w tej pięciolatce ;-) No i na moje granie nie zostało juz czasu, choć dla porządku miałam zagrać jedną rzecz. Przyznałam się do męczenia misiów. Nauczyciel poprosił, żebym zagrała oweż. Zagrałam, myląc sie zaledwie cztery razy, co jest wynikiem wręcz świetnym jak na te okoliczności :-) Ale ja je wykończę. W domu na ok. 20 powtórzeń z 4-5 razy udało mi się zagrać bez potknięcia. Czyli średnia rośnie. Gdybym zagrała codziennie średnio 25 razy, to do następnej lekcji doszłoby 175 powtórzeń. Ciekawe, czy to coś da. Od jutra chyba zacznę notować liczbę powtórzeń i liczbę błędów. Nie może być tak, żeby jakieś misie tak się opierały.

A w domu futerał ze smyczkiem oczywiście obnoszony przez Emisia z pełną pompą, znalazł mu miejsce w szafce tuż koło swojego łóżka i jeszcze przed zaśnięciem sprawdzał, czy na pewno tam jest. Był. No i parę ćwiczeń ze smyczkiem z własnej inicjatywy (po lekturze SUzuki Xchange zdecydowałam sie pozostawić wolny dostęp do instrumentu, kontrolując jedynie sposób jego wykorzystania). Adelcia oczywiście również bardzo, bardzo chce próbowac. Na razie nie daję jej świeżej zdobyczy Emisia (moze jutro po kryjomu, jak będzie w przedszkolu :-)

Jutro Emiś będzie miał szalony dzień, bo po przedszkolu uroczysty Dzień Babci i Dziadka w przedszkolu, połączony z balem przebierańców - więc fura emocji i nie wiem, czy na skrzypce jeszcze znajdzie siłę i czas, choć postaramy się zrobić choć coś malutkiego.

poniedziałek, 19 stycznia 2009

Znów filmik - Schinichi Suzuki, lata 70-te

Kolejny owoc przeczesywania Youtube'a - film z koncertu prowadzonego przez dra Suzuki (przy fortepianie). Parę ciekawostek - nietypowa "mieszana" wariacja trzecia (dodana ad hoc? - grana wyraźnie mniej perfekcyjnie niż te typowe). Pod koniec jeszcze jedna - połączenie wariacji drugiej i pierwszej. No i szaleńcze przyspieszenie na koniec (no dobrze, niektórzy co mniej doświadczeni trochę nie wyrabiali :-)

sobota, 17 stycznia 2009

Koncert kolędowy

Dziś byliśmy na koncercie kolędowym w naszej Szkole Suzuki. Wybraliśmy się całą rodziną. Były dwie "tury", poranna i południowa, my bylismy na tej wcześniejszej (trochę szkoda, bo grało na niej mniej dzieci, a w dodatku później była większa rozmaitość poziomów zaawansowania, bo dwie osoby zaliczały zeszyt szósty - ale po południu mieliśmy gości i innej możliwości niz wczesniejsza pora nie było).

Atmosfera bardzo miła i luźna :-) Jedna dziewczyna zaliczała zeszyt I, pozostałych kilkoro dzieci grało utwory głównie z I zeszytu, jedna mała dziewczynka "mama mówi stop stop" na poziomie niezwykle początkującym :-) - ona najbardziej podobała sie Emisiowi i nawet bił jej brawo, czego innym poskąpił. Adelcia biła brawo wszystkim niezwykle entuzjastycznie, każdy chciałby mieć taką publiczność. Po "części oficjalnej" był czas na rozmaite popisy, więc Adelcia popisała się, jak pięknie umie sie kłaniać ;-) Właściwie miał sie popisać Emiś, ale nie chciał... W końcu, po chyba trzecim ukłonie Adelci jednak się zdecydował, zepchnął ją z wyspy i się dla porządku niedbale skłonił, żeby nie było, że się tak od razu będzie jakoś specjalnie starał ;-) Adelcia za to starała się bardzo i całkowicie obiektywnie wypadła najlepiej z wszystkich wykonawców na tym koncercie :-)))

Emiś zapowiedział już, ze znów chce przyjechać na koncert, żeby jeść cukierki. No cóż, są różne powody, dla których lubi sie koncerty...

Skutkiem ubocznym koncertu jest prześladujący nas i nieustannie się włączający gdzieś w tle menuecik.

A, jest jeszcze drugi skutek uboczny - Emis pierwszy raz sam z siebie rozpoznał na płycie "mama mówi stop stop"! Bo "słonia" to juz rozpoznaje rutynowo.

Lekcja grupowa (z udziałem Adelci)

Na wczorajszą lekcje grupowa zabrałam oprócz Emisia Adelcię. Trochę się bałam, że skończy się to sajgonem i wrzaskiem na dwa głosy (+ mój w charakterze akompaniamentu), ale było nadspodziewanie dobrze. Okazało sie, ze dla Adelci nie jest problemem wysiedzenie całej lekcji z grupą i w dodatku jej się to podoba (czasem zbytnio, jej pełne entuzjazmu okrzyki "mama, pać, pisce!!!" {mama, patrz, skrzypce!!!} prawie za każdym razem, gdy ktoś zaczynał grać mogły trochę dekoncentrować uczniów...

Nie wiem, czy na skutek wpływu Adelci, czy sam z siebie, Emiś zachowywał się również nadspodziewanie dobrze. Nawet w pewnym momencie usiadł z innymi dziećmi w kółku - choć na wykonanie ćwiczenia, które wtedy właśnie trwało juz sie nie dał namówić. Potem co prawda musiał rozładować napięcie ganiając w dzikim pędzie w te i z powrotem - ale w kąciku z zabawkami nikogo nie było, więc nie bardzo miał punkt zaczepienia i w końcu dał się namówić na powrót i nawet jeszcze pare minut wysiedział.

Obojgu bardzo się podobał jeden element lekcji - wykrzykiwanie "hej!" na trzy-cztery. Adelcia zapamietała tez "pa-ta-taj" i sobie podśpiewywała jeszcze w domu. Jakos zaczynam mieć nieokreślone wrażenie, że to ona lepiej się w tym wszystkim odnajduje...

środa, 14 stycznia 2009

Siódma lekcja indywidualna

Na wczorajszą lekcję Emis jechał bez protestów, choć i bez entuzjazmu z poprzedniego tygodnia, kiedy to napędzała go chęć dostania małych skrzypiec. Teraz właściwie o małe skrzypce wcale nie dopytywał. Z lekcji średnio byłam zadowolona, bo przez wiekszośc czasu Emis tak sie snuł po sali kompletnie nieskoncentrowany, a ja miałam wrażenie, że mogło być lepiej. Był krótki moment pracy, kiedy to się dał namówic na rysowanie kropek na palcach (ćwiczenie przygotowawcze do trzymania smyczka). Mam wrażenie, że w tej chwili moje granie w czasie lekcji powoduje u niego dekoncentrację i w efekcie spadek możliwości. Wcześniej nawet w samochodzie prowokacyjnie zapowiadał mi, że chce, żebym go zostawiła samego na lekcji i wyszła. I może to w sumie nie byłby taki zły pomysł, choć do jego realizacji nie doszło. Byc może dobrym rozwiązaniem byłoby przeznaczenie na jego "lekcję" początkowych 5-10 minut, z nastawieniem, że wtedy ma się skoncentrować, a potem wręcz powiedzenie, że koniec lekcji, czas na zabawę, reszta to lekcja mamy. Chyba następnym razem spróbujemy wg tego założenia, jakoś mam przeczucie, że to zadziała lepiej. Natomiast brak koncentracji Emisia nie oznacza, ze nic do niego nie dociera, bo gdy w domu wyjęłam skrzypce i zaczęłam cos grać, opieprzył mnie, że mam grać to, co Pan kazał :-), a nie jakies bzdury...

Swoją drogą mojego grania na dzisiejszej lekcji to mi wstyd, bo pomyliłam się chyba z sześć razy w trakcie jednego, prostego w sumie utworu. Wyszło, jakbym w ogóle w domu nie grała, a było dokładnie przeciwnie - grałam dużo, ale ponieważ ten własnie utwór jest całkiem prosty, palcowo przynajmniej, jakoś tak wyszło, że więcej czasu poswięciłam na granie innych rzeczy, z misiami na czele ("jadą, jadą misie..."). No i okazuje sie, ze kompletnie mi sie merda, jak mam ułożyć palce do kolejnego dźwięku, chyba za dużo różnych rzeczy gram na raz i nie mam szansy na zautomatyzowanie sobie kolejnych ruchów. Rzeczone misie sa przebojem Adelci, która domaga się powtarzania ich w kółko i podśpiewuje przy tym, nawet trafiając ze słowami (tzn. z tymi, które pamięta, z podstawowym i ulubionym "dajcie jeść!" na koniec). No ale misie są takie oporne, że mimo zagrania ich chyba już z 200 razy nadal wykonanie bez błędów zdarza mi się tak raz na 5 razy. Misie powoli stają sią moją obsesją. Ale kiedys w końcu je zmuszę do uległości. 10 000 powtórzeń w końcu ciągle przede mną. A nastepnym, dalekim i niedosiężnym, majaczącym w oddali celem jest główny temat ze Żwirka i Muchomorka :-) Akurat trafiłam ostatnio na odcinek, w którym grają główną linię melodyczną na skrzypcach, zamiast jak zwykle na trąbce.
A po lekcji Emiś uwiesił się na Nauczycielu i przez dobry kwadrans był majtany w powietrzu, co oczywiście wzbudziło jego szaleńczy zachwyt i kompletną niechęć do wyjścia ze szkoły (a już i tak nigdy nie może stamtąd wyjść).

W domu natomiast Emis ćwiczy bardzo pilnie i chętnie. Nawet sam, z własnej inicjatywy zaczął ćwiczyć trzymanie pseudoskrzypiec (tektorowego pudełka) pod brodą. No i spodobało mu sie klaskanie do płyty "Step by Step" - ćwiczymy tylko "mama mówi stop stop", bo zalezy mi, zeby w koncu ten rytm jakos wyłapał i zapamiętał, co przychodzi mu z wyraźnym trudem, a to w końcu pierwsza rzecz, jaką ma zagrać. Postępy mam wrażenie sa w tempie marszu wypławka białego, ale jakieś są.

A mnie szkoda, zwłaszcza po takich "wypasionych" domowych sesjach ćwiczeniowych, kiedy Emiś w skupieniu i naprawdę ładnie wykonuje różne ćwiczenia, że na lekcjach tego zupełnie nie widać, że zawsze jego umiejętności wypadają o tyle niżej niż faktycznie... Faktycznie, czyli w domu, w komfortowej sytuacji... Zapisując sie z Emisiem na skrzypce myślałam, że w jego przypadku bedzie to głównie nauka koncentracji i pracy nad czymś bez porzucania tego w połowie. No i faktycznie na pewno będzie, ale nie zdawałam sobie sprawy, że w pierwszym rzedzie i na samym początku będzie to nauka pokonywania stresu. Jakoś wcześniej nie wychodziło tak wyraźnie, jak Emiś się stresuje jakąkolwiek presją wywieraną na niego.

Inną sprawą jest, że w domu mam nagrody, i są to nagrody dla Emisia atrakcyjne (w każdej sesji kilka żelków pada). Widzę wyraźnie, że naklejki, chociaż generalnie uwielbiane, na lekcjach jakoś nie robią na nim wrażenia (to znaczy chętnie weźmie, ale żadnym problemem nie jest dla niego rezygnacja z nich, on chyba tak naprawdę lubi znajdowac miejsca do naklejania w zeszytach i pasujące do nich naklejki, a nie naklejki same w sobie). Ostatnio swojego rodzaju nagrodą za wykonanie ćwiczenia było pokolorowanie fragmentu obrazka - kolorować generalnie też lubi, ale nie na tyle, żeby samo w sobie była to dla niego nagrodą. W efekcie najpierw musiałam namawiać do wykonania ćwiczenia, a następnie do pokolorowania obrazka, co nieco stawia sprawę na głowie. Coraz bardziej mam wrażenie, że to przykład czegoś w rodzaju "pracy na suchą karmę"***


*** "praca na suchą karmę" to taki skrót myślowy rodem z psiarskiego środowiska szkoleniowego. Szkoleniem psów interesuję sie dużo dłużej niż szkoleniem dzieci ;-), a im dłużej robię to ostatnie, tym bardziej widzę uniwersalność praw rządzących uczeniem się, niezależnie od gatunku. Na psich forach szkoleniowych regularnie pojawiają sie pełne skargi posty osób żalących sie, że stosują nagrody tak, jak każą w książce, w ogóle robia wszystko według wszelkich zasad, a pies dalej nie przychodzi na zawołanie, dalej woli bawić się z psami albo grzebac w śmietniku niż patrzeć na właściciela i generalnie ma w głębokim poważaniu wszelkie wysiłki szkoleniowe. Jest knąbrny, leniwy, bezmyślny i rozkojarzony, prawdziwe psie antytalencie - tak w skrócie. I z reguły z ust kogoś doświadczonego pada pytanie "a jakie nagrody stosujesz?" - i można stawiać, że odpowiedzią będzie "suchą karmę" (no chyba, że już zupełnie hardcorowo - poklepanie i pochwałę ;-) Czyli coś, co pies ma na codzień i kompletnie go nie podnieca. I nie widzi najmniejszego powodu, żeby się wysilać, żeby to dostać. Zmiana nagród na kiełbaski, kurczaka, watróbkę, a czasem piłkę lub coś jeszcze innego, co jest naprawdę przez psa pożądane w parę minut zmienia te antytalencia w odgadujących życzenia w locie zaangażowanych geniuszy, gotowych poświecić wszystko, byle mieć możliwość ćwiczenia jeszcze raz ;-) Praca z psami bardzo boleśnie i dosadnie uczy, że to "obiekt" określa, co jest dla niego nagrodą (i co nie jest), nie szkoleniowiec...

środa, 7 stycznia 2009

Szósta lekcja indywidualna

Emiś, po nagłej zmianie frontu napalony na zdobycie małych skrzypiec na lekcje podążał wyjątkowo chętnie. Jendakowoż, nastąpiły pewne niekorzystne okoliczności. Mianowice, gdy dotarlismy do szkoły, okazało się, ze jest tez inna dziewczynka, która takze przyszła na lekcję, przełożona z kiedys tam. I najpierw musieliśmy troche poczekać. Posiedzieliśmy na lekcji tej dziewczynki (Emis pierwszy raz widział lekcję inego dziecka). Niby specjalnie to naszej lekcji nie zaburzyło, ale w przypadku Emisia niestety każde odstępstwo od planu może się okazać kluczowe. Owszem, od początku deklarował, że chce małe skrzypce. No i wróciliśmy do punktu zero, tzn. "dostaniesz skrzypce, jak staniesz na wyspie". I tu niestety druga niekorzystna okoliczność, mianowice zapomnieliśmy pechowo naszej wyspy-kotka i Emiś miał stanąć na obcej nieoswojonej biedronce. I to okazało się nie do przejścia.

Po pierwsze, widziałam, że od razu sie napiął, bo pewnie odpomniały mu sie te pierwsze lekcje i częściowo włączył opracowany juz schemat postępowania (tzn. nogi w górze itp.). A po drugie, obca biedronka była zbyt obca. Najgorsze jest jednak, ze w końcu sie odważył na tej biedronce stanąć. Najgorsze, ponieważ było to dosłownie w ostatniej minucie lekcji i po prostu nie było juz czasu, żeby spotkała go za to nagroda w postaci skrzypiec. Byłam przekonana, ze nastąpi coś w rodzaju małego trzęsienia ziemi z powodu rozczarowania, tym większego, że ta biedronka to była trudna przeszkoda. ALe jakoś nie nastapiło. Tzn. był rozczarowany, ale jednocześnie chyba jakoś nie bardzoe wierzył, że te skrzypce faktycznie może dostać. Albo sobie to nie do końca wyobrażał... W każdym razie w histerię nie wpadł, natomiast nie mam pojęcia, jak to wpłynie na jego stosunek do skrzypiec nastepnym razem, i na skłonność do stawania na jakiejkolwiek wyspie (kotka oczywiscie następnym razem przywiążę chyba do ucha, żeby nie zapomnieć). W końcu deklaracja chęci otrzymania skrzypiec moze byc ulotna jak wiosenny zefirek i szczerze mówiąc obawiam sie, że tak bedzie, tzn. że stwierdzi, że skoro on sie starał i nie dostał, to nastepnym razem nie będzie sie starał. A moje próby skłonienia go do szybszego decydowania sie jakoś nie odnosza spektakularnych efektów (czytaj - nie odnoszą żadnych). Regularnie zdarza się, że decyduje się na coś, ale za późno...

niedziela, 4 stycznia 2009

Koniec ferii światecznych... zmiany, zmiany

No i zupełnie nioczekiwanie i nieco zaskakujaco długa przerwa w lekcjach skrzypcowych przyniosła woltę. Właściwie trudno powiedziec, co tę woltę spowodowało - czy fakt, że tych lekcji nie było, czy to, że nie naciskałam na ćwiczenia i jakoś moja reakcja na manifest "nie chcę skrzypiec" była mało satysfakcjonująca, czy moje wywrotowe pomysły ćwiczeniowe w międzyczasie, czy po prostu czas zadziałał - ale nagle Emis znów chce grac na skrzypcach, a przede wszystkim chce "małe pisce". Chce małe pisce, ponieważ na dużych gra się źle, nie da się ich utrzymać na ramieniu, a nade szystko - nie da się z nimi położyć na podłodze. A położenie sie ze skrzypcami na podłodze stało się nowym marzeniem Emisia, inspirowanym filmikiem na Youtube oczywiście.

Zarzucilismy w związku z tym chwilowo pomysł zabrania Adelci na lekcję z Emisiem, jak również inne pomysły na zmiany - bo może zmiana już się dokonała i coś zaskoczy? Oczywiscie może byc tak, że Emiś co prawda pisce chce, ale nie będzie w stanie/nie bedzie chciał sprostac jakimkolwiek wymaganiom, zeby je dostać. Na przykład stanąć na wyspie. Albo zrobić coś podobnie akrobatycznego ;-) No i moze sie okazać, ze po nastepnej lekcji już znowu skrzypiec nie chce - ale wtedy po prostu wrócimy do planu B, czyli do wprowadzenia dodatkowych czynników w rodzaju tajnej broni - Adelci, a w ostateczności do pomysłu odłożenia lekcji indywidualnych na nieokreśloną przyszłość. Póki co, chce jechac na lekcję, chce dostać małe skrzypce.

A wywrotowe pomysły ćwiczeniowe (wywrotowe w sensie kolejności nabywania umiejętności wg metody Suzuki) polegały na tym, że dawałam Emisiowi grać na moich skrzypcach. Nie jakoś dużo, i musiał się stosować do reguł (od kreski do kreski i na jednej strunie), ale grał. Nie wiem, być może nie miało to znaczenia, a być może własnie to przekonało go, że po pierwsze skrzypce wcale nie są takie straszne same w sobie, a po drugie - że tak naprawdę to całkiem fajne samemu robić dźwięk. Wg założeń metody oczywiście nie powinien dostać tych skrzypiec do rąk, kompletnie niedopasowanych do swoich wymiarów, bez mozliwości kształtowania odpowiedniej postawy itp. Ale rozgrzeszyłam sie myślowo tym, ze gdybym ja grała wcześniej, zanim on się o lekcjach skrzypcowych w ogóle dowiedział, to pewnie w taki własnie sposób by się z instrumentem zapoznał i raczej nie wyrządziłoby to szkody jego ewentualnym późniejszym nawykom skrzypcowym. Dzieci muzyków jakoś te spotkania trzeciego stopnia z niedopasowanym instrumentem przed rozpoczęciem właściwej nauki przeżywają, to i Emiś przeżyje :-)

Początkowo Emiś właściwie nie chciał. Skrzypce, wiadomo, są podejrzane i złe. Z pomocą przyszła niezawodna tajna broń - wzięłam skrzypce pod brodę i posadziłam na kolanach Adelcię. Wręczyłam smyczek i zaczęła grać. Emiś, który zapobiegliwie schronił się na czas ćwiczeń w drugim pokoju, wyczuł, że coś jest nie tak. Wiedziony nietypowymi dźwiękami przyszedł sprawdzić, jak się sprawy mają. A miały się tak, że siostra, co to "mała jest, mamusiu", gra na skrzypcach. A on nie. Tego tak łatwo nie można było ścierpieć ;-)

No a potem już jakoś poszło. Co jakiś czas delikatna sugestia, że z małymi skrzypcami byłoby łatwiej to i owo. Albo, że z tymi dużymi, to nie da się położyć na podłodze ;-) No i ziarnko do ziarnka jakoś sam doszedł, że jednak chce "małe pisce". Teraz tylko zaciskam mentalnie kciuki, zeby po pierwszej lekcji jednak skrzypcowe demony nie wylazły na wierzch.

Do ćwiczeń weszło juz rutynowo klaskanie do "Step by step". I mamy postepy w rozpoznawaniu rytmów, nawet "mama mówi stop stop" mialo parę udanych trafień. A nawet parę razy udało się EMisiowi wystukać ten rytm samodzielnie, co jest wielkim sukcesem, bo niedawno jeszcze nawet powtórzyć frazy "mama mówi stop stop" nie potrafił. No i słoń. Słonia rozpoznaje bezbłędnie, ale dopiero od momentu, gdy jest słoniem. Wcześniej, jako rytm "raz, dwa nic cztery" pozstawał dla niego jak przezroczysty. Słoniem został ten rytm dlatego, ze jakąś nazwę rozpoznawczą musiłam mu nadać, co pchnęło mnie do twóczości literackiej, której efekt jest nastepujący:

Duży słoń
idzie tam
damy mu
cukier -ka*

czasem sugeruję danie mu lizaka, piernika, sernika, a nawet banana, co wzbudza niesłychane rozbawienie Emisia. Tym sposobem słoń stał sie jedynym rytmem rozpoznawanym od pierwszego taktu za każdym razem.

*Copyright jestem gotowa udostepnic wszystkim chętnym, o ile wyrażą odpowiedni zachwyt głębią utworu :-)