wtorek, 10 lutego 2009

WARSZTATY - koncert finałowy

Dzień zaczął się tradycyjnie od tego, czy Martyna będzie, i czy będzie z siostrzyczką. No będzie. Niemniej nastrój od rana mocno taki sobie, nie wiem, czy faza gorsza, czy zmeczenie z poprzednich dni się odbija, ale z niepokojem myśle o koncercie. Emis jednak deklaruje, że chce wystapic na scenie, a skoro tak, to ja mu nie chcę tej mozliwości odbierac, w końcu to jak na niego pragnienie dośc niezwykłe. Zdecydowaliśmy pojechać tuż przed koncertem, bo w tym stanie ducha kilkugodzinnych prób już z całą pewnością by nie przetrwał. Wybieramy sie wszyscy,całą rodziną - Emię nakręcony i przez to jeszcze trudniejszy w kontakcie.

Przychodzimy, przebieramy sie, sala juz dośc pełna, ale jakies miejsca zajmujemy. Emiś odnajduje Martynę, ale spotyka go rozczarowanie - Martyna musi sie przygotowac do gry i ma dla niego tylko chwilę - a on chyba liczył, że znów cały koncert spędzi na jej kolanach :-( Występy maluchów są dwa - najpierw na początku, jako drugi utwór przewidziana jest pierwsza wariacja i temat kurek - wykonuja maluchy oraz rodzice (a ja nawet nie ma swoich skrzypiec, nie wiedziałam - było o tym na wczorajszej lekcji dla rodziców). Emis wychodzi na scenę, owszem, ale zaraz zmienia opcję i chce do taty - nie wiem juz, czy to stres, czy dalszy ciąg robienia wszystkiego na opak (w gorszych dniach, których ostatnio pełno, jest to stały model postepowania, na jakąkolwiek propozycje odpowiada "nie, chcę x", przy czym x może byc czymkolwiek, byle nie tym, co mu sie proponuje). Nakłaniam go jednak do pozostania na scenie, bo widzę, że protest jest raczej na mój uzytek, a nie z głębi serca i sie uspokaja. Grac co prawda nie grał, trzymał skrzypce pod brodą, ukłonic sie tez nie chciał, ale jak na pierwszy raz to całkiem nieźle. W sumie spodziewałam się, że albo na scene nie wejdzie wcale, albo z niej zaraz ucieknie. A na koniec Emiś nieco przez przypadek, a nieco protestacyjnie upuscił skrzypce i nieźle się przestraszył, że je zepsuł. Szczerze mówiąc myślałam, ze drugi raz na scene nie wyjdzie już absolutnie.

Potem był cały długi koncert, od najbardziej zaawansowanych utworów do najprostszych z I zeszytu, do kazdego utworu dochodziły nowe dzieci, aż zapełniły całą scenę. Układ programu bardzo fajny, prowadzący zmieniają się do każdego utworu - ale nie bardzo moge sie na tym skupić, bo Emiś w beznadziejnej formie, cały czas się przewala, marudzi, dopytuje, chce iść do Martyny (która jest na scenie, bo gra prawie od samego początku), Adelcia ćwiczy wchodzenie i schodzenie z krzesła i zdejmowanie i zakładanie butów, też marudzi. Ja mam wrażenie, że potrzebny mi kaftan bezpieczeństwa i jestem bliska wyjścia do domu. W pewnym momencie Emisia nawet musimy wyprowadzic z sali, bo nie da się do niego dotrzeć :-( Ale jakoś się uspokaja i nawet, ku naszemu gigantycznemu zaskoczeniu, znów chce wyjśc na scenę z innymi dziećmi.

Ostatni utwór jest zaaranżowany na cały skład warsztatów, najmłodsze dzieci grają "mama mówi stop stop". Emiś o dziwo jest całkiem kooperatywny, co prawda chce, zebym grała z nim (no i gram, stoimy na samym końcu rzędu, żeby nie przeszkadzać), a na koniec nawet się całkiem ładnie ukłonił (nie z innymi dziećmi, ale i tak był to znak dużego zaangazowania z jego strony). Pewnie uznałabym ten występ za udany, gdyby nie ciągłe zmagania z nim (i z Adelcia zresztą też) w czasie całego koncertu... Moge tylko miec nadzieje, że kiedys jakos się dostosuje do pracy w grupie, i do obciążenia w czasie prób. No i że zacznie się trochę mniej męcząco zachowywać, jak wypocznie po warsztatach.


Podsumowując, warsztaty podobały mi sie, tylko zupełnie nie były przeznaczone dla Emisia (szkoda, że nie wiedziałam tego wcześniej). Gdybym wiedziała to, co wiem teraz, najwięcej zyskalibysmy (i on, i ja), gdybym przyszła na nie sama, poobserwowała innych nauczycieli w akcji, podpatrzyła ich prowadzenie zajęć i różne detale, które w zależnosci od nauczyciela potrafią się znacznie różnić - i nagle zwraca się uwagę na coś, co dotąd umykało. Skorzystałabym więcej z lekcji dla rodziców, nie musząc jednocześnie pilnować Emisia, poszłabym na zajęcia z psychologiem, mimo mojej znaczącej rezerwy do takich zajęć (nie z powodu braku zainteresowania tematem, tylko nieufności co do jakości zajęć, wynikającej z praktyki). A on by się w tym czasie bawił w domu, może na koncert przyszedł. To nauka na przyszłość.

Zauważalnym juz teraz efektem są dwie rzeczy - po pierwsze zauważył, że nie nadąża za dziećmi na lekcjach grupowych. A z tego wynika jeden pozytyw - ze akceptuje moją pomoc, a nawet o nią sam prosi, a wcześniej nieraz się ze mna kłócił, że on gra sam. I jeden negatyw - że zdążyłam parę razy usłyszeć, ze nie chce czegoś robic, bo i tak mu się nie uda zdążyć. I na to nie wiem, co poradzić, bo u Emisia przekonania typu "nie dam rady" budują sie bardzo szybko i bardzo trwale. A bedzie to miało znaczenie na wszystkich lekcjach grupowych, które dotąd tak lubił, ale nie brał w nich udziału ze skrzypcami. Ciekawa jestem, jak sie to odbije na nastepnej lekcji, ale jakoś mam przekonanie, że najbardziej prawdopodobne jest siedzenie w kącie zamiast udziału, i nagłe zniechecenie do lekcji grupowych. A najbliższa już w tym tygodniu (indywidualnej za to teraz nie mamy, i dobrze, bo troche odpcznie od wymagań związanych ze skrzypcami).

A po drugie, znów ma dość skrzypiec. Mimo wczesniejszych deklaracji na lekcjach grupowych, nie chce ćwiczyć w domu, nie chce grać, nie chce w ogóle oglądać skrzypiec. Może nie jest tak ostro, jak było w grudniu, ale wyraźnie warsztaty go zniechęciły :-( Może chodzi o to, ze znów poczuł się niekompetenty i nieudolny? A może po prostu za dużo tego było? W każdym razie na razie nie jestem w stanie go namówić do chociażby wyjęcia skrzypiec, żelków nie chce, uczyć taty nie chce (a to go bardzo podniecało dotychczas). A ja też nie jestem w najlepszej formie psychicznej i nie za bardzo mam zasoby, zeby wymyślac nowe atrakcyjne, nieoczekiwane zabawy, które mogłyby go zainteresować.

Brak komentarzy: