Na wczorajszą lekcję Emis jechał bez protestów, choć i bez entuzjazmu z poprzedniego tygodnia, kiedy to napędzała go chęć dostania małych skrzypiec. Teraz właściwie o małe skrzypce wcale nie dopytywał. Z lekcji średnio byłam zadowolona, bo przez wiekszośc czasu Emis tak sie snuł po sali kompletnie nieskoncentrowany, a ja miałam wrażenie, że mogło być lepiej. Był krótki moment pracy, kiedy to się dał namówic na rysowanie kropek na palcach (ćwiczenie przygotowawcze do trzymania smyczka). Mam wrażenie, że w tej chwili moje granie w czasie lekcji powoduje u niego dekoncentrację i w efekcie spadek możliwości. Wcześniej nawet w samochodzie prowokacyjnie zapowiadał mi, że chce, żebym go zostawiła samego na lekcji i wyszła. I może to w sumie nie byłby taki zły pomysł, choć do jego realizacji nie doszło. Byc może dobrym rozwiązaniem byłoby przeznaczenie na jego "lekcję" początkowych 5-10 minut, z nastawieniem, że wtedy ma się skoncentrować, a potem wręcz powiedzenie, że koniec lekcji, czas na zabawę, reszta to lekcja mamy. Chyba następnym razem spróbujemy wg tego założenia, jakoś mam przeczucie, że to zadziała lepiej. Natomiast brak koncentracji Emisia nie oznacza, ze nic do niego nie dociera, bo gdy w domu wyjęłam skrzypce i zaczęłam cos grać, opieprzył mnie, że mam grać to, co Pan kazał :-), a nie jakies bzdury...
Swoją drogą mojego grania na dzisiejszej lekcji to mi wstyd, bo pomyliłam się chyba z sześć razy w trakcie jednego, prostego w sumie utworu. Wyszło, jakbym w ogóle w domu nie grała, a było dokładnie przeciwnie - grałam dużo, ale ponieważ ten własnie utwór jest całkiem prosty, palcowo przynajmniej, jakoś tak wyszło, że więcej czasu poswięciłam na granie innych rzeczy, z misiami na czele ("jadą, jadą misie..."). No i okazuje sie, ze kompletnie mi sie merda, jak mam ułożyć palce do kolejnego dźwięku, chyba za dużo różnych rzeczy gram na raz i nie mam szansy na zautomatyzowanie sobie kolejnych ruchów. Rzeczone misie sa przebojem Adelci, która domaga się powtarzania ich w kółko i podśpiewuje przy tym, nawet trafiając ze słowami (tzn. z tymi, które pamięta, z podstawowym i ulubionym "dajcie jeść!" na koniec). No ale misie są takie oporne, że mimo zagrania ich chyba już z 200 razy nadal wykonanie bez błędów zdarza mi się tak raz na 5 razy. Misie powoli stają sią moją obsesją. Ale kiedys w końcu je zmuszę do uległości. 10 000 powtórzeń w końcu ciągle przede mną. A nastepnym, dalekim i niedosiężnym, majaczącym w oddali celem jest główny temat ze Żwirka i Muchomorka :-) Akurat trafiłam ostatnio na odcinek, w którym grają główną linię melodyczną na skrzypcach, zamiast jak zwykle na trąbce.
A po lekcji Emiś uwiesił się na Nauczycielu i przez dobry kwadrans był majtany w powietrzu, co oczywiście wzbudziło jego szaleńczy zachwyt i kompletną niechęć do wyjścia ze szkoły (a już i tak nigdy nie może stamtąd wyjść).
W domu natomiast Emis ćwiczy bardzo pilnie i chętnie. Nawet sam, z własnej inicjatywy zaczął ćwiczyć trzymanie pseudoskrzypiec (tektorowego pudełka) pod brodą. No i spodobało mu sie klaskanie do płyty "Step by Step" - ćwiczymy tylko "mama mówi stop stop", bo zalezy mi, zeby w koncu ten rytm jakos wyłapał i zapamiętał, co przychodzi mu z wyraźnym trudem, a to w końcu pierwsza rzecz, jaką ma zagrać. Postępy mam wrażenie sa w tempie marszu wypławka białego, ale jakieś są.
A mnie szkoda, zwłaszcza po takich "wypasionych" domowych sesjach ćwiczeniowych, kiedy Emiś w skupieniu i naprawdę ładnie wykonuje różne ćwiczenia, że na lekcjach tego zupełnie nie widać, że zawsze jego umiejętności wypadają o tyle niżej niż faktycznie... Faktycznie, czyli w domu, w komfortowej sytuacji... Zapisując sie z Emisiem na skrzypce myślałam, że w jego przypadku bedzie to głównie nauka koncentracji i pracy nad czymś bez porzucania tego w połowie. No i faktycznie na pewno będzie, ale nie zdawałam sobie sprawy, że w pierwszym rzedzie i na samym początku będzie to nauka pokonywania stresu. Jakoś wcześniej nie wychodziło tak wyraźnie, jak Emiś się stresuje jakąkolwiek presją wywieraną na niego.
Inną sprawą jest, że w domu mam nagrody, i są to nagrody dla Emisia atrakcyjne (w każdej sesji kilka żelków pada). Widzę wyraźnie, że naklejki, chociaż generalnie uwielbiane, na lekcjach jakoś nie robią na nim wrażenia (to znaczy chętnie weźmie, ale żadnym problemem nie jest dla niego rezygnacja z nich, on chyba tak naprawdę lubi znajdowac miejsca do naklejania w zeszytach i pasujące do nich naklejki, a nie naklejki same w sobie). Ostatnio swojego rodzaju nagrodą za wykonanie ćwiczenia było pokolorowanie fragmentu obrazka - kolorować generalnie też lubi, ale nie na tyle, żeby samo w sobie była to dla niego nagrodą. W efekcie najpierw musiałam namawiać do wykonania ćwiczenia, a następnie do pokolorowania obrazka, co nieco stawia sprawę na głowie. Coraz bardziej mam wrażenie, że to przykład czegoś w rodzaju "pracy na suchą karmę"***
*** "praca na suchą karmę" to taki skrót myślowy rodem z psiarskiego środowiska szkoleniowego. Szkoleniem psów interesuję sie dużo dłużej niż szkoleniem dzieci ;-), a im dłużej robię to ostatnie, tym bardziej widzę uniwersalność praw rządzących uczeniem się, niezależnie od gatunku. Na psich forach szkoleniowych regularnie pojawiają sie pełne skargi posty osób żalących sie, że stosują nagrody tak, jak każą w książce, w ogóle robia wszystko według wszelkich zasad, a pies dalej nie przychodzi na zawołanie, dalej woli bawić się z psami albo grzebac w śmietniku niż patrzeć na właściciela i generalnie ma w głębokim poważaniu wszelkie wysiłki szkoleniowe. Jest knąbrny, leniwy, bezmyślny i rozkojarzony, prawdziwe psie antytalencie - tak w skrócie. I z reguły z ust kogoś doświadczonego pada pytanie "a jakie nagrody stosujesz?" - i można stawiać, że odpowiedzią będzie "suchą karmę" (no chyba, że już zupełnie hardcorowo - poklepanie i pochwałę ;-) Czyli coś, co pies ma na codzień i kompletnie go nie podnieca. I nie widzi najmniejszego powodu, żeby się wysilać, żeby to dostać. Zmiana nagród na kiełbaski, kurczaka, watróbkę, a czasem piłkę lub coś jeszcze innego, co jest naprawdę przez psa pożądane w parę minut zmienia te antytalencia w odgadujących życzenia w locie zaangażowanych geniuszy, gotowych poświecić wszystko, byle mieć możliwość ćwiczenia jeszcze raz ;-) Praca z psami bardzo boleśnie i dosadnie uczy, że to "obiekt" określa, co jest dla niego nagrodą (i co nie jest), nie szkoleniowiec...
Phantom Phone Call by Tim O'Brien
15 lat temu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz