środa, 28 stycznia 2009

Dziewiąta lekcja - SKRZYPCE!!!

Rozbijania banku ciąg dalszy - po tygodniu naprawdę ładnych, choć zwykle króciutkich ćwiczeń ze smyczkiem ze smyczkiem Emiś dostał SKRZYPCE. No i znów okazało sie, ze Emiś pracował pięknie całą calutką lekcję, z bardzo krótkimi momentami zniżki formy (i na moje granie w ogóle nie wystarczyło już czasu ;-) Zapewne gdyby nie nadchodzące warsztaty cały proces potrwałby dłużej, tzn. pewnie jeszcze z co najmniej tydzień miałby sam smyczek, a potem tylko skrzypce bez smyczka, ale dostał jednak jedno i drugie - z nadzieja, ze nauczy sie samoobsługi instrumentowej na tyle, zeby móc uczestniczyć w warsztatach.

Na lekcji uczył się trzymania skrzypiec brodą, wkładania, wyjmowania, trzymania pod pachą itd itp. I naprawdę dobrze mu szło, wręcz nadspodziewanie dobrze. Nasze ćwiczenia z tekturowym pudełkiem w roli skrzypiec zaprocentowały - detale sa oczywiscie do dopracowania, ale ogólną zasadę już zna i sam stosuje (np. wie, że nie może podnieść głowy, bo skrzypce spadną). A jak ślicznie smyczek chwytał! Mam wrażenie, ze przychodzi mu to łatwiej niż mnie na początku.

Przyniesienie do domu skrzypiec nie było juz najwyraźniej takim wydarzeniem, jak przyniesienie smyczka tydzień wcześniej (choć dumny był oczywiście bardzo). Poobnosił, owszem, wyjmował i wkładał, ale już bez tej ekscytacji. Ciekawa jestem, na ile mu wystarczy napędu emocjonalnego do ćwiczeń :-) A napęd bedzie potrzebny, bo wybieramy sie na ferie - i skrzypce oczywiście pojadą, ale na pewno ćwiczenia w obcym miejscu w mało komfortowych, a za to mocno rozpraszających warunkach będą utrudnione.

wtorek, 20 stycznia 2009

Ósma lekcja indywidualna - SMYCZEK!

No dzisiaj to rozbiliśmy bank. Zapowiedziałam Emisiowi, zgodnie z tym, co w zeszłym tygodniu ustalilismy, ze pierwsza część lekcji bedzie dla niego, a jak sie skończy, to będzie lekcja mamy, a on już nie będzie musiał nawet słuchać. Zakładałam, że "jego" lekcja potrwa 5, no móze 10 minut. Idea mu się spodobała. Nie wiem, czy to tak podziałało, czy dołożyła się dobra konfiguracja gwiazd, ale Emis dziś był tak kooperatywny i zaangazowany, jak tylko mozna sobie wyobrazic. Angażował się w kolejne ćwiczenia, z zaledwie krótkimi momentami "odlotów" dla rozładowania przez bite pół godziny. Bez namawiania, przechytrzania itp. No i na końcu dostał SMYCZEK. Z FUTERAŁEM. I dużo nowych fajnych ćwiczeń z tymże smyczkiem i bez. Owszem, mieliśmy potem pewna awarię związana z tym, ze uważał, że należą mu się też skrzypce, ale jakoś się pogodził z faktem, że skrzypce jeszcze nie. A jak sie strasznie napalił, gdy mu powiedziałam, że teraz, na lekcjach grupowych gdy beda jakies ćwiczenia ze smyczkiem, też będzie mógł je robić! Przy okazji okazało się, że bycie w centrum uwagi od poczatku lekcji jest nagrodą, najwyraźniej znacznie bardziej motywującą niż naklejki (o naklejkach za pracę domową najzwyczajniej w świecie zapomniał, choć wcześniej mówiliśmy, że jak pokaże Nauczycielowi zeszyt, to je dostanie). Wziął, owszem. Ale nie przejął sie specjalnie. Rozpoczecie lekcji od Emisia było z pewnościa dobrym pomysłem, byc może juz poprzednich parę lekcji wyglądałoby inaczej, gdyby tak się zaczęły?

Tym sposobem wykorzystał cały calutki czas lekcji. Nie myślałam, że do tego dojdzie w tej pięciolatce ;-) No i na moje granie nie zostało juz czasu, choć dla porządku miałam zagrać jedną rzecz. Przyznałam się do męczenia misiów. Nauczyciel poprosił, żebym zagrała oweż. Zagrałam, myląc sie zaledwie cztery razy, co jest wynikiem wręcz świetnym jak na te okoliczności :-) Ale ja je wykończę. W domu na ok. 20 powtórzeń z 4-5 razy udało mi się zagrać bez potknięcia. Czyli średnia rośnie. Gdybym zagrała codziennie średnio 25 razy, to do następnej lekcji doszłoby 175 powtórzeń. Ciekawe, czy to coś da. Od jutra chyba zacznę notować liczbę powtórzeń i liczbę błędów. Nie może być tak, żeby jakieś misie tak się opierały.

A w domu futerał ze smyczkiem oczywiście obnoszony przez Emisia z pełną pompą, znalazł mu miejsce w szafce tuż koło swojego łóżka i jeszcze przed zaśnięciem sprawdzał, czy na pewno tam jest. Był. No i parę ćwiczeń ze smyczkiem z własnej inicjatywy (po lekturze SUzuki Xchange zdecydowałam sie pozostawić wolny dostęp do instrumentu, kontrolując jedynie sposób jego wykorzystania). Adelcia oczywiście również bardzo, bardzo chce próbowac. Na razie nie daję jej świeżej zdobyczy Emisia (moze jutro po kryjomu, jak będzie w przedszkolu :-)

Jutro Emiś będzie miał szalony dzień, bo po przedszkolu uroczysty Dzień Babci i Dziadka w przedszkolu, połączony z balem przebierańców - więc fura emocji i nie wiem, czy na skrzypce jeszcze znajdzie siłę i czas, choć postaramy się zrobić choć coś malutkiego.

poniedziałek, 19 stycznia 2009

Znów filmik - Schinichi Suzuki, lata 70-te

Kolejny owoc przeczesywania Youtube'a - film z koncertu prowadzonego przez dra Suzuki (przy fortepianie). Parę ciekawostek - nietypowa "mieszana" wariacja trzecia (dodana ad hoc? - grana wyraźnie mniej perfekcyjnie niż te typowe). Pod koniec jeszcze jedna - połączenie wariacji drugiej i pierwszej. No i szaleńcze przyspieszenie na koniec (no dobrze, niektórzy co mniej doświadczeni trochę nie wyrabiali :-)

sobota, 17 stycznia 2009

Koncert kolędowy

Dziś byliśmy na koncercie kolędowym w naszej Szkole Suzuki. Wybraliśmy się całą rodziną. Były dwie "tury", poranna i południowa, my bylismy na tej wcześniejszej (trochę szkoda, bo grało na niej mniej dzieci, a w dodatku później była większa rozmaitość poziomów zaawansowania, bo dwie osoby zaliczały zeszyt szósty - ale po południu mieliśmy gości i innej możliwości niz wczesniejsza pora nie było).

Atmosfera bardzo miła i luźna :-) Jedna dziewczyna zaliczała zeszyt I, pozostałych kilkoro dzieci grało utwory głównie z I zeszytu, jedna mała dziewczynka "mama mówi stop stop" na poziomie niezwykle początkującym :-) - ona najbardziej podobała sie Emisiowi i nawet bił jej brawo, czego innym poskąpił. Adelcia biła brawo wszystkim niezwykle entuzjastycznie, każdy chciałby mieć taką publiczność. Po "części oficjalnej" był czas na rozmaite popisy, więc Adelcia popisała się, jak pięknie umie sie kłaniać ;-) Właściwie miał sie popisać Emiś, ale nie chciał... W końcu, po chyba trzecim ukłonie Adelci jednak się zdecydował, zepchnął ją z wyspy i się dla porządku niedbale skłonił, żeby nie było, że się tak od razu będzie jakoś specjalnie starał ;-) Adelcia za to starała się bardzo i całkowicie obiektywnie wypadła najlepiej z wszystkich wykonawców na tym koncercie :-)))

Emiś zapowiedział już, ze znów chce przyjechać na koncert, żeby jeść cukierki. No cóż, są różne powody, dla których lubi sie koncerty...

Skutkiem ubocznym koncertu jest prześladujący nas i nieustannie się włączający gdzieś w tle menuecik.

A, jest jeszcze drugi skutek uboczny - Emis pierwszy raz sam z siebie rozpoznał na płycie "mama mówi stop stop"! Bo "słonia" to juz rozpoznaje rutynowo.

Lekcja grupowa (z udziałem Adelci)

Na wczorajszą lekcje grupowa zabrałam oprócz Emisia Adelcię. Trochę się bałam, że skończy się to sajgonem i wrzaskiem na dwa głosy (+ mój w charakterze akompaniamentu), ale było nadspodziewanie dobrze. Okazało sie, ze dla Adelci nie jest problemem wysiedzenie całej lekcji z grupą i w dodatku jej się to podoba (czasem zbytnio, jej pełne entuzjazmu okrzyki "mama, pać, pisce!!!" {mama, patrz, skrzypce!!!} prawie za każdym razem, gdy ktoś zaczynał grać mogły trochę dekoncentrować uczniów...

Nie wiem, czy na skutek wpływu Adelci, czy sam z siebie, Emiś zachowywał się również nadspodziewanie dobrze. Nawet w pewnym momencie usiadł z innymi dziećmi w kółku - choć na wykonanie ćwiczenia, które wtedy właśnie trwało juz sie nie dał namówić. Potem co prawda musiał rozładować napięcie ganiając w dzikim pędzie w te i z powrotem - ale w kąciku z zabawkami nikogo nie było, więc nie bardzo miał punkt zaczepienia i w końcu dał się namówić na powrót i nawet jeszcze pare minut wysiedział.

Obojgu bardzo się podobał jeden element lekcji - wykrzykiwanie "hej!" na trzy-cztery. Adelcia zapamietała tez "pa-ta-taj" i sobie podśpiewywała jeszcze w domu. Jakos zaczynam mieć nieokreślone wrażenie, że to ona lepiej się w tym wszystkim odnajduje...

środa, 14 stycznia 2009

Siódma lekcja indywidualna

Na wczorajszą lekcję Emis jechał bez protestów, choć i bez entuzjazmu z poprzedniego tygodnia, kiedy to napędzała go chęć dostania małych skrzypiec. Teraz właściwie o małe skrzypce wcale nie dopytywał. Z lekcji średnio byłam zadowolona, bo przez wiekszośc czasu Emis tak sie snuł po sali kompletnie nieskoncentrowany, a ja miałam wrażenie, że mogło być lepiej. Był krótki moment pracy, kiedy to się dał namówic na rysowanie kropek na palcach (ćwiczenie przygotowawcze do trzymania smyczka). Mam wrażenie, że w tej chwili moje granie w czasie lekcji powoduje u niego dekoncentrację i w efekcie spadek możliwości. Wcześniej nawet w samochodzie prowokacyjnie zapowiadał mi, że chce, żebym go zostawiła samego na lekcji i wyszła. I może to w sumie nie byłby taki zły pomysł, choć do jego realizacji nie doszło. Byc może dobrym rozwiązaniem byłoby przeznaczenie na jego "lekcję" początkowych 5-10 minut, z nastawieniem, że wtedy ma się skoncentrować, a potem wręcz powiedzenie, że koniec lekcji, czas na zabawę, reszta to lekcja mamy. Chyba następnym razem spróbujemy wg tego założenia, jakoś mam przeczucie, że to zadziała lepiej. Natomiast brak koncentracji Emisia nie oznacza, ze nic do niego nie dociera, bo gdy w domu wyjęłam skrzypce i zaczęłam cos grać, opieprzył mnie, że mam grać to, co Pan kazał :-), a nie jakies bzdury...

Swoją drogą mojego grania na dzisiejszej lekcji to mi wstyd, bo pomyliłam się chyba z sześć razy w trakcie jednego, prostego w sumie utworu. Wyszło, jakbym w ogóle w domu nie grała, a było dokładnie przeciwnie - grałam dużo, ale ponieważ ten własnie utwór jest całkiem prosty, palcowo przynajmniej, jakoś tak wyszło, że więcej czasu poswięciłam na granie innych rzeczy, z misiami na czele ("jadą, jadą misie..."). No i okazuje sie, ze kompletnie mi sie merda, jak mam ułożyć palce do kolejnego dźwięku, chyba za dużo różnych rzeczy gram na raz i nie mam szansy na zautomatyzowanie sobie kolejnych ruchów. Rzeczone misie sa przebojem Adelci, która domaga się powtarzania ich w kółko i podśpiewuje przy tym, nawet trafiając ze słowami (tzn. z tymi, które pamięta, z podstawowym i ulubionym "dajcie jeść!" na koniec). No ale misie są takie oporne, że mimo zagrania ich chyba już z 200 razy nadal wykonanie bez błędów zdarza mi się tak raz na 5 razy. Misie powoli stają sią moją obsesją. Ale kiedys w końcu je zmuszę do uległości. 10 000 powtórzeń w końcu ciągle przede mną. A nastepnym, dalekim i niedosiężnym, majaczącym w oddali celem jest główny temat ze Żwirka i Muchomorka :-) Akurat trafiłam ostatnio na odcinek, w którym grają główną linię melodyczną na skrzypcach, zamiast jak zwykle na trąbce.
A po lekcji Emiś uwiesił się na Nauczycielu i przez dobry kwadrans był majtany w powietrzu, co oczywiście wzbudziło jego szaleńczy zachwyt i kompletną niechęć do wyjścia ze szkoły (a już i tak nigdy nie może stamtąd wyjść).

W domu natomiast Emis ćwiczy bardzo pilnie i chętnie. Nawet sam, z własnej inicjatywy zaczął ćwiczyć trzymanie pseudoskrzypiec (tektorowego pudełka) pod brodą. No i spodobało mu sie klaskanie do płyty "Step by Step" - ćwiczymy tylko "mama mówi stop stop", bo zalezy mi, zeby w koncu ten rytm jakos wyłapał i zapamiętał, co przychodzi mu z wyraźnym trudem, a to w końcu pierwsza rzecz, jaką ma zagrać. Postępy mam wrażenie sa w tempie marszu wypławka białego, ale jakieś są.

A mnie szkoda, zwłaszcza po takich "wypasionych" domowych sesjach ćwiczeniowych, kiedy Emiś w skupieniu i naprawdę ładnie wykonuje różne ćwiczenia, że na lekcjach tego zupełnie nie widać, że zawsze jego umiejętności wypadają o tyle niżej niż faktycznie... Faktycznie, czyli w domu, w komfortowej sytuacji... Zapisując sie z Emisiem na skrzypce myślałam, że w jego przypadku bedzie to głównie nauka koncentracji i pracy nad czymś bez porzucania tego w połowie. No i faktycznie na pewno będzie, ale nie zdawałam sobie sprawy, że w pierwszym rzedzie i na samym początku będzie to nauka pokonywania stresu. Jakoś wcześniej nie wychodziło tak wyraźnie, jak Emiś się stresuje jakąkolwiek presją wywieraną na niego.

Inną sprawą jest, że w domu mam nagrody, i są to nagrody dla Emisia atrakcyjne (w każdej sesji kilka żelków pada). Widzę wyraźnie, że naklejki, chociaż generalnie uwielbiane, na lekcjach jakoś nie robią na nim wrażenia (to znaczy chętnie weźmie, ale żadnym problemem nie jest dla niego rezygnacja z nich, on chyba tak naprawdę lubi znajdowac miejsca do naklejania w zeszytach i pasujące do nich naklejki, a nie naklejki same w sobie). Ostatnio swojego rodzaju nagrodą za wykonanie ćwiczenia było pokolorowanie fragmentu obrazka - kolorować generalnie też lubi, ale nie na tyle, żeby samo w sobie była to dla niego nagrodą. W efekcie najpierw musiałam namawiać do wykonania ćwiczenia, a następnie do pokolorowania obrazka, co nieco stawia sprawę na głowie. Coraz bardziej mam wrażenie, że to przykład czegoś w rodzaju "pracy na suchą karmę"***


*** "praca na suchą karmę" to taki skrót myślowy rodem z psiarskiego środowiska szkoleniowego. Szkoleniem psów interesuję sie dużo dłużej niż szkoleniem dzieci ;-), a im dłużej robię to ostatnie, tym bardziej widzę uniwersalność praw rządzących uczeniem się, niezależnie od gatunku. Na psich forach szkoleniowych regularnie pojawiają sie pełne skargi posty osób żalących sie, że stosują nagrody tak, jak każą w książce, w ogóle robia wszystko według wszelkich zasad, a pies dalej nie przychodzi na zawołanie, dalej woli bawić się z psami albo grzebac w śmietniku niż patrzeć na właściciela i generalnie ma w głębokim poważaniu wszelkie wysiłki szkoleniowe. Jest knąbrny, leniwy, bezmyślny i rozkojarzony, prawdziwe psie antytalencie - tak w skrócie. I z reguły z ust kogoś doświadczonego pada pytanie "a jakie nagrody stosujesz?" - i można stawiać, że odpowiedzią będzie "suchą karmę" (no chyba, że już zupełnie hardcorowo - poklepanie i pochwałę ;-) Czyli coś, co pies ma na codzień i kompletnie go nie podnieca. I nie widzi najmniejszego powodu, żeby się wysilać, żeby to dostać. Zmiana nagród na kiełbaski, kurczaka, watróbkę, a czasem piłkę lub coś jeszcze innego, co jest naprawdę przez psa pożądane w parę minut zmienia te antytalencia w odgadujących życzenia w locie zaangażowanych geniuszy, gotowych poświecić wszystko, byle mieć możliwość ćwiczenia jeszcze raz ;-) Praca z psami bardzo boleśnie i dosadnie uczy, że to "obiekt" określa, co jest dla niego nagrodą (i co nie jest), nie szkoleniowiec...

środa, 7 stycznia 2009

Szósta lekcja indywidualna

Emiś, po nagłej zmianie frontu napalony na zdobycie małych skrzypiec na lekcje podążał wyjątkowo chętnie. Jendakowoż, nastąpiły pewne niekorzystne okoliczności. Mianowice, gdy dotarlismy do szkoły, okazało się, ze jest tez inna dziewczynka, która takze przyszła na lekcję, przełożona z kiedys tam. I najpierw musieliśmy troche poczekać. Posiedzieliśmy na lekcji tej dziewczynki (Emis pierwszy raz widział lekcję inego dziecka). Niby specjalnie to naszej lekcji nie zaburzyło, ale w przypadku Emisia niestety każde odstępstwo od planu może się okazać kluczowe. Owszem, od początku deklarował, że chce małe skrzypce. No i wróciliśmy do punktu zero, tzn. "dostaniesz skrzypce, jak staniesz na wyspie". I tu niestety druga niekorzystna okoliczność, mianowice zapomnieliśmy pechowo naszej wyspy-kotka i Emiś miał stanąć na obcej nieoswojonej biedronce. I to okazało się nie do przejścia.

Po pierwsze, widziałam, że od razu sie napiął, bo pewnie odpomniały mu sie te pierwsze lekcje i częściowo włączył opracowany juz schemat postępowania (tzn. nogi w górze itp.). A po drugie, obca biedronka była zbyt obca. Najgorsze jest jednak, ze w końcu sie odważył na tej biedronce stanąć. Najgorsze, ponieważ było to dosłownie w ostatniej minucie lekcji i po prostu nie było juz czasu, żeby spotkała go za to nagroda w postaci skrzypiec. Byłam przekonana, ze nastąpi coś w rodzaju małego trzęsienia ziemi z powodu rozczarowania, tym większego, że ta biedronka to była trudna przeszkoda. ALe jakoś nie nastapiło. Tzn. był rozczarowany, ale jednocześnie chyba jakoś nie bardzoe wierzył, że te skrzypce faktycznie może dostać. Albo sobie to nie do końca wyobrażał... W każdym razie w histerię nie wpadł, natomiast nie mam pojęcia, jak to wpłynie na jego stosunek do skrzypiec nastepnym razem, i na skłonność do stawania na jakiejkolwiek wyspie (kotka oczywiscie następnym razem przywiążę chyba do ucha, żeby nie zapomnieć). W końcu deklaracja chęci otrzymania skrzypiec moze byc ulotna jak wiosenny zefirek i szczerze mówiąc obawiam sie, że tak bedzie, tzn. że stwierdzi, że skoro on sie starał i nie dostał, to nastepnym razem nie będzie sie starał. A moje próby skłonienia go do szybszego decydowania sie jakoś nie odnosza spektakularnych efektów (czytaj - nie odnoszą żadnych). Regularnie zdarza się, że decyduje się na coś, ale za późno...

niedziela, 4 stycznia 2009

Koniec ferii światecznych... zmiany, zmiany

No i zupełnie nioczekiwanie i nieco zaskakujaco długa przerwa w lekcjach skrzypcowych przyniosła woltę. Właściwie trudno powiedziec, co tę woltę spowodowało - czy fakt, że tych lekcji nie było, czy to, że nie naciskałam na ćwiczenia i jakoś moja reakcja na manifest "nie chcę skrzypiec" była mało satysfakcjonująca, czy moje wywrotowe pomysły ćwiczeniowe w międzyczasie, czy po prostu czas zadziałał - ale nagle Emis znów chce grac na skrzypcach, a przede wszystkim chce "małe pisce". Chce małe pisce, ponieważ na dużych gra się źle, nie da się ich utrzymać na ramieniu, a nade szystko - nie da się z nimi położyć na podłodze. A położenie sie ze skrzypcami na podłodze stało się nowym marzeniem Emisia, inspirowanym filmikiem na Youtube oczywiście.

Zarzucilismy w związku z tym chwilowo pomysł zabrania Adelci na lekcję z Emisiem, jak również inne pomysły na zmiany - bo może zmiana już się dokonała i coś zaskoczy? Oczywiscie może byc tak, że Emiś co prawda pisce chce, ale nie będzie w stanie/nie bedzie chciał sprostac jakimkolwiek wymaganiom, zeby je dostać. Na przykład stanąć na wyspie. Albo zrobić coś podobnie akrobatycznego ;-) No i moze sie okazać, ze po nastepnej lekcji już znowu skrzypiec nie chce - ale wtedy po prostu wrócimy do planu B, czyli do wprowadzenia dodatkowych czynników w rodzaju tajnej broni - Adelci, a w ostateczności do pomysłu odłożenia lekcji indywidualnych na nieokreśloną przyszłość. Póki co, chce jechac na lekcję, chce dostać małe skrzypce.

A wywrotowe pomysły ćwiczeniowe (wywrotowe w sensie kolejności nabywania umiejętności wg metody Suzuki) polegały na tym, że dawałam Emisiowi grać na moich skrzypcach. Nie jakoś dużo, i musiał się stosować do reguł (od kreski do kreski i na jednej strunie), ale grał. Nie wiem, być może nie miało to znaczenia, a być może własnie to przekonało go, że po pierwsze skrzypce wcale nie są takie straszne same w sobie, a po drugie - że tak naprawdę to całkiem fajne samemu robić dźwięk. Wg założeń metody oczywiście nie powinien dostać tych skrzypiec do rąk, kompletnie niedopasowanych do swoich wymiarów, bez mozliwości kształtowania odpowiedniej postawy itp. Ale rozgrzeszyłam sie myślowo tym, ze gdybym ja grała wcześniej, zanim on się o lekcjach skrzypcowych w ogóle dowiedział, to pewnie w taki własnie sposób by się z instrumentem zapoznał i raczej nie wyrządziłoby to szkody jego ewentualnym późniejszym nawykom skrzypcowym. Dzieci muzyków jakoś te spotkania trzeciego stopnia z niedopasowanym instrumentem przed rozpoczęciem właściwej nauki przeżywają, to i Emiś przeżyje :-)

Początkowo Emiś właściwie nie chciał. Skrzypce, wiadomo, są podejrzane i złe. Z pomocą przyszła niezawodna tajna broń - wzięłam skrzypce pod brodę i posadziłam na kolanach Adelcię. Wręczyłam smyczek i zaczęła grać. Emiś, który zapobiegliwie schronił się na czas ćwiczeń w drugim pokoju, wyczuł, że coś jest nie tak. Wiedziony nietypowymi dźwiękami przyszedł sprawdzić, jak się sprawy mają. A miały się tak, że siostra, co to "mała jest, mamusiu", gra na skrzypcach. A on nie. Tego tak łatwo nie można było ścierpieć ;-)

No a potem już jakoś poszło. Co jakiś czas delikatna sugestia, że z małymi skrzypcami byłoby łatwiej to i owo. Albo, że z tymi dużymi, to nie da się położyć na podłodze ;-) No i ziarnko do ziarnka jakoś sam doszedł, że jednak chce "małe pisce". Teraz tylko zaciskam mentalnie kciuki, zeby po pierwszej lekcji jednak skrzypcowe demony nie wylazły na wierzch.

Do ćwiczeń weszło juz rutynowo klaskanie do "Step by step". I mamy postepy w rozpoznawaniu rytmów, nawet "mama mówi stop stop" mialo parę udanych trafień. A nawet parę razy udało się EMisiowi wystukać ten rytm samodzielnie, co jest wielkim sukcesem, bo niedawno jeszcze nawet powtórzyć frazy "mama mówi stop stop" nie potrafił. No i słoń. Słonia rozpoznaje bezbłędnie, ale dopiero od momentu, gdy jest słoniem. Wcześniej, jako rytm "raz, dwa nic cztery" pozstawał dla niego jak przezroczysty. Słoniem został ten rytm dlatego, ze jakąś nazwę rozpoznawczą musiłam mu nadać, co pchnęło mnie do twóczości literackiej, której efekt jest nastepujący:

Duży słoń
idzie tam
damy mu
cukier -ka*

czasem sugeruję danie mu lizaka, piernika, sernika, a nawet banana, co wzbudza niesłychane rozbawienie Emisia. Tym sposobem słoń stał sie jedynym rytmem rozpoznawanym od pierwszego taktu za każdym razem.

*Copyright jestem gotowa udostepnic wszystkim chętnym, o ile wyrażą odpowiedni zachwyt głębią utworu :-)