poniedziałek, 23 lutego 2009

Lekcja grupowa - zakopani w śniegu

Ostatnia lekcja grupowa właściwie nie zasługuje na wzmiankę. Śnieg cały dzień sypał z nieba. Emis nawet do przedszkola nie poszedł, stwierdzilismy, ze damy mu odpocząć. Na lekcję jednak sie wybrałam, specjalnie wyjeżdżając wcześniej - bo sypie. I był to błąd, należało sobie darować. Warunki na drogach po prostu tragiczne, a im dalej od domu, tym gorzej. W efekcie zamiast normalnych 40 minut jechałam 1,5 godziny, w nerwach i napięciu, bo ślisko potwornie. Spóźniliśmy sie około pół godziny, co jak na 45 minut lekcji jest idiotyczne dosyć - ale lekcja albo sie później zaczęła, albo była dłuższa, bo jeszcze ok. pół godziny trwała. Emiś oczywiście totalnie rozkojarzony, zmęczony po siedzeniu w samochodzie, nieskoncentrowany, bo wpada w środku zajęć, w dodatku rozczarowany, bo zamiast "dużo dzieci" jest "mało dzieci" (bo przyjechało chyba z 6 osób, reszta sobie darowała przeprawę przez śniegi i powinniśmy byli być w tej grupie).

W dodatku, przeciwnie niż poprzednio, Emis ma punkt zaczepienia w postaci dziewczynki, która w lekcji nie uczestniczy tylko sie bawi, w zwiazku z czym natychmiast się wyłącza, leci do kącika z zabawkami, zamyka i otwiera drzwi (czym doprowadza mnie regularnie do szału) itd. Adelcia, którą też wzięłam siedzi koło mnie i obserwuje lekcję...

Po jakichś 20 minutach udaje mi się Emisia opanowac na tyle, ze jest w stanie usiąść i chociaz patrzeć, bo nie uczestniczyć - a akurat były bardzo fajne ćwiczenia, w dodatku takie rzeczy, z którymi on sobie daje radę, więc by mu się pewnie podobało - gdyby tylko zdołał sie skupić...

No i cóż, lekcja się kończy, czas dla nas w sumie stracony, bo dla Emisia ograniczenia w zabawie, dla mnie nerwy i nic wiecej. ZOstaliśmy jeszcze paręnaście minut, bo musiałam nieco naładowac beterie przed podróżą dod omu. Wtedy owszem, Emiś świetnie się bawił z Adelcią prowadzając ją za rękę po schodach i sprawiajac na obserwatorach niezwykle pozytywne, choć całkowicie błędne wrażenie opiekuńczego starszego brata ;-)

No a potem następne półtorej godziny jazdy przez śnieg z prędkością 30 km/godzinę. Fakt, że w nic nie wjechałam ani nie wypadłam z drogi nalezy traktowac raczej jako cud. W efekcie dzieci posżły spać o dziewiątej, a ja się wyleczyłam z wyjazdów w śnieżycę...

Brak komentarzy: