niedziela, 4 stycznia 2009

Koniec ferii światecznych... zmiany, zmiany

No i zupełnie nioczekiwanie i nieco zaskakujaco długa przerwa w lekcjach skrzypcowych przyniosła woltę. Właściwie trudno powiedziec, co tę woltę spowodowało - czy fakt, że tych lekcji nie było, czy to, że nie naciskałam na ćwiczenia i jakoś moja reakcja na manifest "nie chcę skrzypiec" była mało satysfakcjonująca, czy moje wywrotowe pomysły ćwiczeniowe w międzyczasie, czy po prostu czas zadziałał - ale nagle Emis znów chce grac na skrzypcach, a przede wszystkim chce "małe pisce". Chce małe pisce, ponieważ na dużych gra się źle, nie da się ich utrzymać na ramieniu, a nade szystko - nie da się z nimi położyć na podłodze. A położenie sie ze skrzypcami na podłodze stało się nowym marzeniem Emisia, inspirowanym filmikiem na Youtube oczywiście.

Zarzucilismy w związku z tym chwilowo pomysł zabrania Adelci na lekcję z Emisiem, jak również inne pomysły na zmiany - bo może zmiana już się dokonała i coś zaskoczy? Oczywiscie może byc tak, że Emiś co prawda pisce chce, ale nie będzie w stanie/nie bedzie chciał sprostac jakimkolwiek wymaganiom, zeby je dostać. Na przykład stanąć na wyspie. Albo zrobić coś podobnie akrobatycznego ;-) No i moze sie okazać, ze po nastepnej lekcji już znowu skrzypiec nie chce - ale wtedy po prostu wrócimy do planu B, czyli do wprowadzenia dodatkowych czynników w rodzaju tajnej broni - Adelci, a w ostateczności do pomysłu odłożenia lekcji indywidualnych na nieokreśloną przyszłość. Póki co, chce jechac na lekcję, chce dostać małe skrzypce.

A wywrotowe pomysły ćwiczeniowe (wywrotowe w sensie kolejności nabywania umiejętności wg metody Suzuki) polegały na tym, że dawałam Emisiowi grać na moich skrzypcach. Nie jakoś dużo, i musiał się stosować do reguł (od kreski do kreski i na jednej strunie), ale grał. Nie wiem, być może nie miało to znaczenia, a być może własnie to przekonało go, że po pierwsze skrzypce wcale nie są takie straszne same w sobie, a po drugie - że tak naprawdę to całkiem fajne samemu robić dźwięk. Wg założeń metody oczywiście nie powinien dostać tych skrzypiec do rąk, kompletnie niedopasowanych do swoich wymiarów, bez mozliwości kształtowania odpowiedniej postawy itp. Ale rozgrzeszyłam sie myślowo tym, ze gdybym ja grała wcześniej, zanim on się o lekcjach skrzypcowych w ogóle dowiedział, to pewnie w taki własnie sposób by się z instrumentem zapoznał i raczej nie wyrządziłoby to szkody jego ewentualnym późniejszym nawykom skrzypcowym. Dzieci muzyków jakoś te spotkania trzeciego stopnia z niedopasowanym instrumentem przed rozpoczęciem właściwej nauki przeżywają, to i Emiś przeżyje :-)

Początkowo Emiś właściwie nie chciał. Skrzypce, wiadomo, są podejrzane i złe. Z pomocą przyszła niezawodna tajna broń - wzięłam skrzypce pod brodę i posadziłam na kolanach Adelcię. Wręczyłam smyczek i zaczęła grać. Emiś, który zapobiegliwie schronił się na czas ćwiczeń w drugim pokoju, wyczuł, że coś jest nie tak. Wiedziony nietypowymi dźwiękami przyszedł sprawdzić, jak się sprawy mają. A miały się tak, że siostra, co to "mała jest, mamusiu", gra na skrzypcach. A on nie. Tego tak łatwo nie można było ścierpieć ;-)

No a potem już jakoś poszło. Co jakiś czas delikatna sugestia, że z małymi skrzypcami byłoby łatwiej to i owo. Albo, że z tymi dużymi, to nie da się położyć na podłodze ;-) No i ziarnko do ziarnka jakoś sam doszedł, że jednak chce "małe pisce". Teraz tylko zaciskam mentalnie kciuki, zeby po pierwszej lekcji jednak skrzypcowe demony nie wylazły na wierzch.

Do ćwiczeń weszło juz rutynowo klaskanie do "Step by step". I mamy postepy w rozpoznawaniu rytmów, nawet "mama mówi stop stop" mialo parę udanych trafień. A nawet parę razy udało się EMisiowi wystukać ten rytm samodzielnie, co jest wielkim sukcesem, bo niedawno jeszcze nawet powtórzyć frazy "mama mówi stop stop" nie potrafił. No i słoń. Słonia rozpoznaje bezbłędnie, ale dopiero od momentu, gdy jest słoniem. Wcześniej, jako rytm "raz, dwa nic cztery" pozstawał dla niego jak przezroczysty. Słoniem został ten rytm dlatego, ze jakąś nazwę rozpoznawczą musiłam mu nadać, co pchnęło mnie do twóczości literackiej, której efekt jest nastepujący:

Duży słoń
idzie tam
damy mu
cukier -ka*

czasem sugeruję danie mu lizaka, piernika, sernika, a nawet banana, co wzbudza niesłychane rozbawienie Emisia. Tym sposobem słoń stał sie jedynym rytmem rozpoznawanym od pierwszego taktu za każdym razem.

*Copyright jestem gotowa udostepnic wszystkim chętnym, o ile wyrażą odpowiedni zachwyt głębią utworu :-)

Brak komentarzy: