piątek, 6 lutego 2009

WARSZTATY - dzień II

No i jesteśmy po drugim dniu. Padnięci. Tyle, że z wtórnym wyżem energetycznym, który spowodował, że zamiast zasnąć przykładnie Emiś wojował z siostrą do dziesiątej (położony do łóżka kwadrans po siódmej). Zdążył przelecieć większość znanego sobie repertuaru wokalnego, z "kotku śpiewaj jeszcze raz, jeszcze raz spiewaj" (wariacje w aranżacji własnej). Dziś wstał o wpół do dziewiątej, czyli późno jak na siebie, ale najwyraźniej nie wystarczyło mu to zupełnie, bo był dalej niewyspany i ziewał przerażająco. Zły prognostyk na resztę dnia już z samego rana. A jutro pewnie jeszcze gorzej?

Pierwsze zajęcia - rytmika. Przesiedział praktycznie 100% zajęc na środku dywanu z palcem w ustach, komentując każdą propozycje nowej zabawy "brzydkie to jest" oraz "nie chcę". Na powitanie wszyscy ustawili sie w kółko. Nawet go to zaciekawiło, ale zanim sie zdecydował, to powitanie już się kończyło i po dwóch sekundach było po kółku. To samo było potem z pożegnaniem... Na początek te same dwie zabawy co wczoraj - udawania samolotów, a potem kotkó. NIe chciał, jak i wczoraj. A potem inne zabawy, które naprawde były fajnie pomyślane i przeprowadzone (praktycznie wszystkie dzieci sie bawiły, i to z duzym zaahgażowaniem) - ale Emisia jakoś nie przekonały. Wykazał jakis cień śladu zainteresowania przy torze przeszkód, ale nie był to cień na tyle wyraxny, żeby się przerodzić w pokonanie tegoż toru. No i tyle.

Potem lekcja skrzypcowa z Martinem Rüttimannem. Emiś nawet całkiem zebrany w sobie, choć ziewa dalej potwornie. Ale uczestniczy. Troche sie poddał w kwesti samodzielności, tzn. sam chce, żeby mu pomagac ze skrzypcami i grac za niego, ale dobrze, ze chociaż skrzypce sam wyjmuje, wkłada pod brodę i trzyma. Sama lekcja - REWELACJA. Fantastyczny Nauczyciel, odebrałam go jako niezwykle charyzmatyczna osobowość. Lekcja koncentrowała sie na podstawach podstaw - 3 najważniejszych, bazowych umiejetnościach, od których zaczyna sie wszystko inne.
I te trzy najważniejsze ćwiczenia to było:
- zachowywanie ciszy (wychodziło tak sobie, zwłaszcza rodzicom)
- stanie spokojnie ze skrzypcami pod brodą przez spory kawałek czasu
- 10 ruchów trzymanym pionowo smyczkiem do i od siebie (właściwy uczwyt i panowanie nad ciałem bez utraty postawy).

Tego ostatniego Emiś już nie chciał robić, ale powiedział, że to będzie ćwiczył w domu. No i dobrze. W czasie lekcji kilka wstawek z uwagami dla rodziców, w tym uwaga, która najbardziej mi się podobała - że od czasu, gdy dziecko umie juz zagrać wariacje kurkowe, wszystko jest bardzo łatwe. Ale wcześniej to jest ciężka, ciężka praca. I o tym, jak wazne jest, żeby się nie spieszyć, nie poganiac ani nie ciągnąć dziecka, tylko iść razem z nim w jego tempie, żeby spokojnie i pewnie opanowało podstawy, na których całą resztę będzie można zbudować. Wszystko to w sumie dośc oczywiste rzeczy, ale jakoś usłyszenie ich w ten sposób bardzo do mnie przemówiło. Straszna szkoda, ze to było tylko parę chwil, że nie było takich zajęć specjalnie dla rodziców, o tym, jak ćwiczyc z dzieckiem w domu.

Potem była długa przerwa na obiad. Tzn. tak mi się wydawało, że długa, i że nawet zdążę po zjedzeniu obiadu zabrać Emisia na krótki spacer, żeby się trochę odrestaurował. ALe cóż, czekanie na obiad w gigantycznej kolejce zajęło ponad godzinę, firma cateringowa w dodatku się spóźniła. A w dodatku okazało się, że Emis obiadu praktycznie nie tknął (prawdę mówiąc ja tez wcisnęłam w siebie coś na siłę, ale ja jestem dorosła i potrfię się zmusić, on nie). Musze chyba zapytać, co to za firma cateringowa, żeby kiedyś przypadkiem na nia nie trafić... Krótko mówiac po raz drugi pożałowałam, że zapisałam się na te obiady, bo mogłam ten czas wykorzystać znacznie lepiej - Emiś praktycznie zasnął mi na rękach w trakcie czekania. A mógł był w tym czasie wypocząć.

Po obiedzie druga lekcja skrzypcowa, w której Emiś już nie chciał uczestniczyć. Właściwie pojechałabym do domu, ale chciałam poznać nowego prowadzącego, no i liczyłam, że późniejsze warsztaty plastyczne będą dla Emisia frajdą, a on sam do domu też jechać nie chciał (chociaż wykończony). Umówiłam sie z Emisiem, że w czasie lekcji posiedzi u mnie na kolanach i tylko raz się ukłoni ze skrzypcami i to było dla niego do przyjęcia. Lekcja bardzo fajna, Emisiowi obserwującemu z moich kolan też się podobała, zaśmiewał się mometami i bił brawo. Styl prowadzenia bardzo mi przypominał lekcje grupowe w wykonaniu naszego Nauczyciela (Michała Gawrońskiego). Materiał trochę bardziej zaawansowany niż na poprzedniej lekcji, były wszystkie wariacje kurkowe, a oprócz tego wiele ćwiczeń "gimnastycznych" ze skrzypcami i bez.

Następny punkt programu - koncert indywidualny. Bardzo podobał mi się dobór programu, była różnorodność poziomów zaawansowania, były ciekawe wykonania. Parę nieortodoksyjnych ;-) Najbardzie zapadła mi w pamięć melodia w duchu Dzikiego Zachodu, przy której publiczność świetnie się bawiła klaszczząc, dość rzadkie zjawisko na koncercie skrzypcowym :-) Utwór z rodzaju tych, co to nie wierzę, że to sie da zagrac i zobaczenie tego na zywo mnie nie przekonuje :-) Emisiowi się też całkiem podobało, chociaz jak na jego wymagania, to za mało było małych dziewczynek zmagających się z "kurkami" ;-)

Przy okazji okazało się, że Emis znalazł sobie idolkę. Właściwie znalazł ja sobie juz pierwszego dnia w czasie obiadu, ale okazało sie, że to na poważnie. Otóż podczas obiadu siedziała koło nas dziewczynka sporo od Emisia starsza. I jadła, w ogóle na nas nie zwracając uwagi. Z nieznanych przyczyn Emiś zapałał nieodpartą chęcią pogłaskania jej po ramieniu, co oczywiście natychmiast wprowadził w czyn. Troszkę się zdziwiła, ale też go pogłaskała. No to on znów ;) Chciałam go troszkę pohamować i wytłumaczyć, żeby dał jej zjeść obiad, na co Emiś usprawiedliwiająco-wyjaśniającym tonem "Lubię cynkę" {dziewczynkę}. No tak. Po takiej deklaracji to juz niewiele można powiedzieć. Zapamiętalismy imię - Martyna. Tzn. Emiś też zapamiętał, co nie przychodzi mu zwykle łatwo.

No i gdy tylko weszliśmy na salę koncertową, natknęlismy sie na tę właśnie Martynę, która stojąc ze skrzypcami przygotowywała się własnie do występu. Poznała Emisia i podeszła się przywitać. Emiś strasznie sie ucieszył i strasznie speszył jednocześnie. Potem bardzo pilnie słuchał, jak Martyna gra, klaskał, a na koniec znów do niej poleciał. I Martyna wzięła go na kolana i zrobili sobie razem zdjęcie. Emiś przejęty i wniebowzięty, cały wieczór to wspominał.

Następne w programie były zajęcia plastyczne dla dzieci, a dla rodziców lekcja z naszym Nauczycielem. Myślałam, że te zajęcia plastyczne będą dla Emisia na tyle atrakcyjne, ze mimo ogromnego zmęczenia jakoś się w nie zaangażuje - ale okazało się, że nie. Czy był zbyt zmęczony, czy po prostu nie umiał się tam odnaleźć (wszystkie dzieci wpadły razem i w nie miał szans się dopchać do malowania wielkich nut, które mu się podobało, a które zagarnęły starsze dzieci, a to, co dla niego zostało uznał za dunde {nudne}. No i z płaczem przyszedł na salę dla rodziców, gdzie już został, szwędając się w jedną i drugą, przeszkadzając też trochę niestety. Z tego powodu z lekcji niezbyt wiele pamiętam (ach, ta podzielność uwagi...). No i po raz kolejny przekonałam się, że ze słuchu uczę się fatalnie. Ja jednak nie potrafię funkcjonować bez obrazu nawet w takiej niewzrokowej dziedzinie jak gra na skrzypcach.

Na koniec dnia były jeszcze zajęcia z psychologiem dotyczące zagadnień uczenia się i ćwiczenia z dziećmi w domu. Nie spodziewałam sie jakichś fajerwerków, ale chętnie bym została - gdyby nie stan Emisia, bliski padnięcia na twarz. Nie wiem, jak było i o czym było, bo nawet nie miałam z kim i kiedy o tym pogadać, szkoda trochę. Więc czym prędzej się zebraliśmy i pognaliśmy do domu, ja niestety w poczuciu, że się poznęcałam nad dzieckiem, w końcu pozbawienie snu to jedna z wymyślniejszych tortur. Po drodze jeszcze koszmarna awantura, bo Emisiowi wypadł lizak, który był nagrodą za dobre zachowanie na warsztatach :-( Z dużym niepokojem myślę o następnym dniu.

Brak komentarzy: