poniedziałek, 23 lutego 2009

Lekcja jedenasta {wzdech}

Mamy niż. Zdecydowanie. Emis juz od jakiego czasu jest w fazie, która zdezydowanie untrudnia, a najczęściej wręcz uniemozliwia porozumienie. Ja owszem, czytam te różne książki, w których piszą, że 3,5 roku to trudny wiek kolejnego buntu, oporu, niestworzonych wymagań, rządzenia całym światem itp. Tylko nie rozumiem zupełnie, dlaczego wiekszość dzieci, jakie znam przejawia niektóe z tych cech, w niezbyt dużym natężeniu, a ja musze na własnej skórze doświadczać pełnego wachlarza możliwości...

Emiś, mimo kilku prób i podstepów Nauczyciela na lekcji po prostu współpracować nie chciał, nawet na poziomie "stań na wyspie". Nie był to ostry protest, nie, on po prostu miał własne pomysły na zajęcia... Po jakims czasie Nauczyciel dał za wygraną, bop szans na cokolwiek jakoś widać nie było, i grałam ja. Po tych paru lekcjach przerwy widac było, że Emisiowi to nie w smak, ale nie na tyle, żeby jednak się zaangażować, wolał się ograniczyć do przeszkadzani nam (choć muszę przyznać nie jakiegoś dramatycznego, spodziewalam się gorszych scen).

No a ja zmierzyłam sie z "Małgosią", ale trudna jest. A może ja też mam niż...

Lekcja grupowa - zakopani w śniegu

Ostatnia lekcja grupowa właściwie nie zasługuje na wzmiankę. Śnieg cały dzień sypał z nieba. Emis nawet do przedszkola nie poszedł, stwierdzilismy, ze damy mu odpocząć. Na lekcję jednak sie wybrałam, specjalnie wyjeżdżając wcześniej - bo sypie. I był to błąd, należało sobie darować. Warunki na drogach po prostu tragiczne, a im dalej od domu, tym gorzej. W efekcie zamiast normalnych 40 minut jechałam 1,5 godziny, w nerwach i napięciu, bo ślisko potwornie. Spóźniliśmy sie około pół godziny, co jak na 45 minut lekcji jest idiotyczne dosyć - ale lekcja albo sie później zaczęła, albo była dłuższa, bo jeszcze ok. pół godziny trwała. Emiś oczywiście totalnie rozkojarzony, zmęczony po siedzeniu w samochodzie, nieskoncentrowany, bo wpada w środku zajęć, w dodatku rozczarowany, bo zamiast "dużo dzieci" jest "mało dzieci" (bo przyjechało chyba z 6 osób, reszta sobie darowała przeprawę przez śniegi i powinniśmy byli być w tej grupie).

W dodatku, przeciwnie niż poprzednio, Emis ma punkt zaczepienia w postaci dziewczynki, która w lekcji nie uczestniczy tylko sie bawi, w zwiazku z czym natychmiast się wyłącza, leci do kącika z zabawkami, zamyka i otwiera drzwi (czym doprowadza mnie regularnie do szału) itd. Adelcia, którą też wzięłam siedzi koło mnie i obserwuje lekcję...

Po jakichś 20 minutach udaje mi się Emisia opanowac na tyle, ze jest w stanie usiąść i chociaz patrzeć, bo nie uczestniczyć - a akurat były bardzo fajne ćwiczenia, w dodatku takie rzeczy, z którymi on sobie daje radę, więc by mu się pewnie podobało - gdyby tylko zdołał sie skupić...

No i cóż, lekcja się kończy, czas dla nas w sumie stracony, bo dla Emisia ograniczenia w zabawie, dla mnie nerwy i nic wiecej. ZOstaliśmy jeszcze paręnaście minut, bo musiałam nieco naładowac beterie przed podróżą dod omu. Wtedy owszem, Emiś świetnie się bawił z Adelcią prowadzając ją za rękę po schodach i sprawiajac na obserwatorach niezwykle pozytywne, choć całkowicie błędne wrażenie opiekuńczego starszego brata ;-)

No a potem następne półtorej godziny jazdy przez śnieg z prędkością 30 km/godzinę. Fakt, że w nic nie wjechałam ani nie wypadłam z drogi nalezy traktowac raczej jako cud. W efekcie dzieci posżły spać o dziewiątej, a ja się wyleczyłam z wyjazdów w śnieżycę...

czwartek, 12 lutego 2009

W domu - mały sukcesik

Muszę się pochwalić małym sukcesem. Co prawda Emiś ćwiczyć nadal nie chce, wczoraj posłużyłam się zwyczajnym szantażem, dałam mu do wyboru - albo idziesz od razu spać, albo możesz jeszcze poćwiczyć na skrzypcach ;-)

Na warsztatach zauważyłąm, że Emis, jak juz wodzi smyczkiem po strunach, to dośc bezmyślnie, znaczy się bez żadnego widocznego zamysłu. I troche mnie to zaskakiwało, bo jak mu dawałam grac na moich, to żadnym problemem dla niego nie była gra na jednej strunie, wydawało sie, że to rozumie. Tymczasem zupełnie nie przełożyło sie to na małe skrzypce, tak, jakby w ogóle o takiej idei wczesniej nie słyszał. No i wczoraj wprowadziłam to krok po kroku. Najpierw pokazałam skrzypce pod no, poprosiłam o pokazanie struny E i zagranie na niej palcem. To umie. Potem pokazałam, że smyczek moze dotykac tylko jednej struny albo więcej. Potem, że inaczej brzmi, gdy zagra na E, a inaczej na każdej nastepnej. Był wyraźnie zdziwiony. I ze zaleznie od kąta nachylenia smyczka graja rózne struny. Potem zmiana położenie skrzypiec, lekko ukośnie i to samo. Potem jeszcze jedna zmiana, skrzypce ukośnie blisko barku, w pozycji zbliżonej do normalnej. I w końcu skrzypce na ramieniu - i postarał sie zagrać tylko na E! Wyszło mu całkiem ładne "mama mówi stop stop" na E. Uściski, żelkowy mis i brawa. Poprosiłam, żeby spróbował jeszcze raz. Wziął skrzypce (nawiasem mówiąc jest wyraźny postęp w samodzielnym umieszczaniu skrzypiec, choć często ląduja za nisko, ale operuje jedną ręka i nie ma przymusu wyrzucania smyczka) i... zaczął wodzić po wszystkich strunach. Zapomniał. Ale poprowadziłam jego rekę i drugi raz zagrał już sam jak należy.

Zresztą same ruchy smyczkiem tez zwykle sa doć bezrefleksyjne i bynajmniej nie odzwierciedlają słów "mama mówi stop stop" jednocześnie z dużym zaangażowaniem wypowiadanych. Ciekawe, że skupienie na tym, na której strunie gra poprawiło też tę kwestię (a spodziewałabym się, że odwrotnie). I w pewnej mierze poprawiło też ruch "od kreski do kreski", choć nad tym trzeba bedzie jeszcze pracować.

wtorek, 10 lutego 2009

WARSZTATY - koncert finałowy

Dzień zaczął się tradycyjnie od tego, czy Martyna będzie, i czy będzie z siostrzyczką. No będzie. Niemniej nastrój od rana mocno taki sobie, nie wiem, czy faza gorsza, czy zmeczenie z poprzednich dni się odbija, ale z niepokojem myśle o koncercie. Emis jednak deklaruje, że chce wystapic na scenie, a skoro tak, to ja mu nie chcę tej mozliwości odbierac, w końcu to jak na niego pragnienie dośc niezwykłe. Zdecydowaliśmy pojechać tuż przed koncertem, bo w tym stanie ducha kilkugodzinnych prób już z całą pewnością by nie przetrwał. Wybieramy sie wszyscy,całą rodziną - Emię nakręcony i przez to jeszcze trudniejszy w kontakcie.

Przychodzimy, przebieramy sie, sala juz dośc pełna, ale jakies miejsca zajmujemy. Emiś odnajduje Martynę, ale spotyka go rozczarowanie - Martyna musi sie przygotowac do gry i ma dla niego tylko chwilę - a on chyba liczył, że znów cały koncert spędzi na jej kolanach :-( Występy maluchów są dwa - najpierw na początku, jako drugi utwór przewidziana jest pierwsza wariacja i temat kurek - wykonuja maluchy oraz rodzice (a ja nawet nie ma swoich skrzypiec, nie wiedziałam - było o tym na wczorajszej lekcji dla rodziców). Emis wychodzi na scenę, owszem, ale zaraz zmienia opcję i chce do taty - nie wiem juz, czy to stres, czy dalszy ciąg robienia wszystkiego na opak (w gorszych dniach, których ostatnio pełno, jest to stały model postepowania, na jakąkolwiek propozycje odpowiada "nie, chcę x", przy czym x może byc czymkolwiek, byle nie tym, co mu sie proponuje). Nakłaniam go jednak do pozostania na scenie, bo widzę, że protest jest raczej na mój uzytek, a nie z głębi serca i sie uspokaja. Grac co prawda nie grał, trzymał skrzypce pod brodą, ukłonic sie tez nie chciał, ale jak na pierwszy raz to całkiem nieźle. W sumie spodziewałam się, że albo na scene nie wejdzie wcale, albo z niej zaraz ucieknie. A na koniec Emiś nieco przez przypadek, a nieco protestacyjnie upuscił skrzypce i nieźle się przestraszył, że je zepsuł. Szczerze mówiąc myślałam, ze drugi raz na scene nie wyjdzie już absolutnie.

Potem był cały długi koncert, od najbardziej zaawansowanych utworów do najprostszych z I zeszytu, do kazdego utworu dochodziły nowe dzieci, aż zapełniły całą scenę. Układ programu bardzo fajny, prowadzący zmieniają się do każdego utworu - ale nie bardzo moge sie na tym skupić, bo Emiś w beznadziejnej formie, cały czas się przewala, marudzi, dopytuje, chce iść do Martyny (która jest na scenie, bo gra prawie od samego początku), Adelcia ćwiczy wchodzenie i schodzenie z krzesła i zdejmowanie i zakładanie butów, też marudzi. Ja mam wrażenie, że potrzebny mi kaftan bezpieczeństwa i jestem bliska wyjścia do domu. W pewnym momencie Emisia nawet musimy wyprowadzic z sali, bo nie da się do niego dotrzeć :-( Ale jakoś się uspokaja i nawet, ku naszemu gigantycznemu zaskoczeniu, znów chce wyjśc na scenę z innymi dziećmi.

Ostatni utwór jest zaaranżowany na cały skład warsztatów, najmłodsze dzieci grają "mama mówi stop stop". Emiś o dziwo jest całkiem kooperatywny, co prawda chce, zebym grała z nim (no i gram, stoimy na samym końcu rzędu, żeby nie przeszkadzać), a na koniec nawet się całkiem ładnie ukłonił (nie z innymi dziećmi, ale i tak był to znak dużego zaangazowania z jego strony). Pewnie uznałabym ten występ za udany, gdyby nie ciągłe zmagania z nim (i z Adelcia zresztą też) w czasie całego koncertu... Moge tylko miec nadzieje, że kiedys jakos się dostosuje do pracy w grupie, i do obciążenia w czasie prób. No i że zacznie się trochę mniej męcząco zachowywać, jak wypocznie po warsztatach.


Podsumowując, warsztaty podobały mi sie, tylko zupełnie nie były przeznaczone dla Emisia (szkoda, że nie wiedziałam tego wcześniej). Gdybym wiedziała to, co wiem teraz, najwięcej zyskalibysmy (i on, i ja), gdybym przyszła na nie sama, poobserwowała innych nauczycieli w akcji, podpatrzyła ich prowadzenie zajęć i różne detale, które w zależnosci od nauczyciela potrafią się znacznie różnić - i nagle zwraca się uwagę na coś, co dotąd umykało. Skorzystałabym więcej z lekcji dla rodziców, nie musząc jednocześnie pilnować Emisia, poszłabym na zajęcia z psychologiem, mimo mojej znaczącej rezerwy do takich zajęć (nie z powodu braku zainteresowania tematem, tylko nieufności co do jakości zajęć, wynikającej z praktyki). A on by się w tym czasie bawił w domu, może na koncert przyszedł. To nauka na przyszłość.

Zauważalnym juz teraz efektem są dwie rzeczy - po pierwsze zauważył, że nie nadąża za dziećmi na lekcjach grupowych. A z tego wynika jeden pozytyw - ze akceptuje moją pomoc, a nawet o nią sam prosi, a wcześniej nieraz się ze mna kłócił, że on gra sam. I jeden negatyw - że zdążyłam parę razy usłyszeć, ze nie chce czegoś robic, bo i tak mu się nie uda zdążyć. I na to nie wiem, co poradzić, bo u Emisia przekonania typu "nie dam rady" budują sie bardzo szybko i bardzo trwale. A bedzie to miało znaczenie na wszystkich lekcjach grupowych, które dotąd tak lubił, ale nie brał w nich udziału ze skrzypcami. Ciekawa jestem, jak sie to odbije na nastepnej lekcji, ale jakoś mam przekonanie, że najbardziej prawdopodobne jest siedzenie w kącie zamiast udziału, i nagłe zniechecenie do lekcji grupowych. A najbliższa już w tym tygodniu (indywidualnej za to teraz nie mamy, i dobrze, bo troche odpcznie od wymagań związanych ze skrzypcami).

A po drugie, znów ma dość skrzypiec. Mimo wczesniejszych deklaracji na lekcjach grupowych, nie chce ćwiczyć w domu, nie chce grać, nie chce w ogóle oglądać skrzypiec. Może nie jest tak ostro, jak było w grudniu, ale wyraźnie warsztaty go zniechęciły :-( Może chodzi o to, ze znów poczuł się niekompetenty i nieudolny? A może po prostu za dużo tego było? W każdym razie na razie nie jestem w stanie go namówić do chociażby wyjęcia skrzypiec, żelków nie chce, uczyć taty nie chce (a to go bardzo podniecało dotychczas). A ja też nie jestem w najlepszej formie psychicznej i nie za bardzo mam zasoby, zeby wymyślac nowe atrakcyjne, nieoczekiwane zabawy, które mogłyby go zainteresować.

sobota, 7 lutego 2009

WARSZTATY - dzień III

No i wreszcie trzeci dzień warsztatów. Emiś wstał i pierwsze, o co zapytał, to, czy będzie dużo dzieci. Drugie - czy będzie Martyna. I czy będzie grać. Nastawiałąm sie, ze wezmę go na rytmikę, któa była pierwsza w rozkładzie, potem na długi spacer, opuszczając pierwszą lekcję skrzypiec (z p. Elżbieta Węgrzyn, wiedziałam, ze nie będzie nadążał, więc wiele nie skorzysta, a tylko się zniechęci i zmęczy) i obiad, a potem wracając na druga lekcję i koncert - i do domu. Ale widząc stan dramatycznego niewyspania powodującego juz wybuchy histerii o byle co, a także ustaliwszy z Emisiem, że samolotem, kotkiem ani misiem byc nie zamierza (tzn., że prawdopodobnie znów całą rytmikę przesiedziałby na środku kontestując z kciukiem w ustach) zdecydowałam, ze juz to byłoby dla niego za duzo. Zabrałam go na krótki spacer, a potem wpakowałam do łóżka na półtorej godziny, wstał trochę bardziej przypominając żywą istotę, choć nie w pełni sprawną.

Zatem pojawilismy sie na drugiej lekcji skrzypcowej, z naszym Nauczycielem. Umówiłam sie z Emisiem, że będzie ćwiczył z dziecmi, ale strasznie go ciągnęło do ziemi, gdyby mu dać, to by po prostu siedział ssąc kciuka i patrząc w nieokreślony punkt. Chyba nie on jeden, bo zauważyłam, że wiele najmłodszych dzieci nie dotrwało do tego punktu, w ogóle nie pojawiając się na lekcji, a inne leżały na kolanach rodziców albo pełzały po sali. W czasie lekcji było kilka wybuchów płaczu, za dużo tego wszystkiego dla maluchów. Starsze dzieci, na oko 5- i 6-latki dawały sobie radę świetnie, jak na wszystkich poprzednich lekcjach. Byłam troche zła, ze w ogóle się na tę lekcję wybrałam, bo im dalej "wgłąb" warsztatów, tym bardziej wyraźnie widac było, ze to cos zupełnie nie dla niego - za duzo zajęć i zajmujących tyle czasu, że dawka robi się prawie śmiertelna :-( Szkoda, bo naprawdę się cieszyłam na te warsztaty - ale teraz juz wiem, że przy takim rozkładzie dnia może za 2-3 lata dorośnie do czegoś takiego.

Zostaliśmy jeszcze na koncert, tym razem zespoły kameralne + pianiści Suzuki. Emis oczywiście szukał Martyny. Znalazł. Przylepił się. Siadł u jej stóp. A potem wpakował na kolana i siedział z błogą miną, każąc się w dodatku obejmować :-))) Z trudem pozwolił Martynie się zdjąć na czas jej występu. No zauroczenie na całego. Trzeba przyznać, że gust ma chłopak świetny, dziewczyna nie dość, że śliczna, zgrabna i zdolna, to jeszcze wyjątkowo miła. Pewnie jeszcze wielu takich adoratorów spotka, ale nie wiem, czy wielu będzie jej się pakować na kolana :-))) No i musimy chyba jeszcze popracować z Emisiem nad sposobami rozmowy z kobietami, bo jeszcze nie wie, że chwalic się pójściem do toalety to nie uchodzi ;-) Na koniec koncertu Emiś miał okazję poznać jeszcze młodszą siostrzyczkę Martyny. I też władował się jej na kolana, siedząc z równie błogą miną, jakby to była najbardziej należąca mu się rzecz na świecie.

No i wreszcie trzeci dzień warsztatów. Emiś wstał i pierwsze, o co zapytał, to, czy będzie dużo dzieci. Drugie - czy będzie Martyna. I czy będzie grać. Nastawiałąm sie, ze wezmę go na rytmikę, któa była pierwsza w rozkładzie, potem na długi spacer, opuszczając pierwszą lekcję skrzypiec (z p. Elżbieta Węgrzyn, wiedziałam, ze nie będzie nadążał, więc wiele nie skorzysta, a tylko się zniechęci i zmęczy) i obiad, a potem wracając na druga lekcję i koncert - i do domu. Ale widząc stan dramatycznego niewyspania powodującego juz wybuchy histerii o byle co, a także ustaliwszy z Emisiem, że samolotem, kotkiem ani misiem byc nie zamierza (tzn., że prawdopodobnie znów całą rytmikę przesiedziałby na środku kontestując z kciukiem w ustach) zdecydowałam, ze juz to byłoby dla niego za duzo. Zabrałam go na krótki spacer, a potem wpakowałam do łózka na półtorej godziny, wstał troche bardziej przypominając żywą istotę, choć nie w pełni sprawną.


Zatem pojawilismy sie na drugiej lekcji skrzypcowej, z naszym Nauczycielem. Umówiłam sie z Emisiem, że będzie ćwiczył z dziecmi, ale strasznie go ciągnęło do ziemi, gdyby mu dać, to by po prostu siedział ssąc kciuka i patrząc w nieokreślony punkt. Chyba nie on jeden, bo zauważyłam, że wiele najmłodszych dzieci nie dotrwało do tego punktu, w ogóle nie pojawiając się na lekcji, a inne leżały na kolanach rodziców albo pełzały po sali. W czasie lekcji było kilka wybuchów płaczu, za dużo tego wszystkiego dla maluchów. Starsze dzieci, na oko 5- i 6-latki dawały sobie radę świetnie, jak na wszystkich poprzednich lekcjach. Byłam troche zła, ze w ogóle się na tę lekcję wybrałam, bo im dalej "wgłąb" warsztatów, tym bardziej wyraźnie widac było, ze to cos zupełnie nie dla niego - za duzo zajęć i zajmujących tyle czasu, że dawka robi się prawie śmiertelna :-( Szkoda, bo naprawdę się cieszyłam na te warsztaty - ale teraz juz wiem, że przy takim rozkładzie dnia może za 2-3 lata dorośnie do czegoś takiego.


Zostaliśmy jeszcze na koncert, tym razem zespoły kameralne + pianiści Suzuki. Emis oczywiście szukał Martyny. Znalazł. Przylepił się. Siadł u jej stóp. A potem wpakował na kolana i siedział z błogą miną, każąc się w dodatku obejmować :-))) Z trudem pozwolił Martynie się zdjąć na czas jej występu. No zauroczenie na całego. Trzeba przyznać, że gust ma chłopak świetny, dziewczyna nie dość, że śliczna, zgrabna i zdolna, to jeszcze wyjątkowo miła. Pewnie jeszcze wielu takich adoratorów spotka, ale nie wiem, czy wielu będzie jej się pakować na kolana :-))) No i musimy chyba jeszcze popracować z Emisiem nad sposobami rozmowy z kobietami, bo jeszcze nie wie, że chwalic się pójściem do toalety to nie uchodzi ;-) Na koniec koncertu Emiś miał okazję poznać jeszcze młodszą siostrzyczkę Martyny. I też władował się jej na kolana, siedząc z równie błogą miną, jakby to była najbardziej należąca mu się rzecz na świecie.



Z lekcji dla rodziców i zajęć z psychologiem zrezygnowałam, mknąc czym prędzej do domu, a Emiś praktycznie natychmiast zasnął w samochodzie (jednak tym razem nawet przez sen nie wypuszczając z zacisniętej dłoni nowego lizaka). Nie za bardzo sobie wyobrażam niedzielny koncert, a konkretnie rozpoczecie dnia o 9.00 i przetrwanie przez Emisia prób aż do 12.00 w stanie wskazującym jeszcze na jakies oznaki zycia i możliwość kontaktu - jedno z dwojga - zaśnie albo będzie robił scenę za sceną.


Z lekcji dla rodziców i zajęć z psychologiem zrezygnowałam, mknąc czym prędzej do domu, a Emiś praktycznie natychmiast zasnął w samochodzie (jednak tym razem nawet przez sen nie wypuszczając z zacisniętej dłoni nowego lizaka). Nie za bardzo sobie wyobrażam niedzielny koncert, a konkretnie rozpoczęcie dnia o 9.00 i przetrwanie przez Emisia prób aż do 12.00 w stanie wskazującym jeszcze na jakieś oznaki życia i możliwość kontaktu - jedno z dwojga - zaśnie albo będzie robił scenę za sceną. Chyba jednak skorzystamy z opcji przyjazdu kwadrans przed koncertem, co będzie to będzie...

piątek, 6 lutego 2009

WARSZTATY - dzień II

No i jesteśmy po drugim dniu. Padnięci. Tyle, że z wtórnym wyżem energetycznym, który spowodował, że zamiast zasnąć przykładnie Emiś wojował z siostrą do dziesiątej (położony do łóżka kwadrans po siódmej). Zdążył przelecieć większość znanego sobie repertuaru wokalnego, z "kotku śpiewaj jeszcze raz, jeszcze raz spiewaj" (wariacje w aranżacji własnej). Dziś wstał o wpół do dziewiątej, czyli późno jak na siebie, ale najwyraźniej nie wystarczyło mu to zupełnie, bo był dalej niewyspany i ziewał przerażająco. Zły prognostyk na resztę dnia już z samego rana. A jutro pewnie jeszcze gorzej?

Pierwsze zajęcia - rytmika. Przesiedział praktycznie 100% zajęc na środku dywanu z palcem w ustach, komentując każdą propozycje nowej zabawy "brzydkie to jest" oraz "nie chcę". Na powitanie wszyscy ustawili sie w kółko. Nawet go to zaciekawiło, ale zanim sie zdecydował, to powitanie już się kończyło i po dwóch sekundach było po kółku. To samo było potem z pożegnaniem... Na początek te same dwie zabawy co wczoraj - udawania samolotów, a potem kotkó. NIe chciał, jak i wczoraj. A potem inne zabawy, które naprawde były fajnie pomyślane i przeprowadzone (praktycznie wszystkie dzieci sie bawiły, i to z duzym zaahgażowaniem) - ale Emisia jakoś nie przekonały. Wykazał jakis cień śladu zainteresowania przy torze przeszkód, ale nie był to cień na tyle wyraxny, żeby się przerodzić w pokonanie tegoż toru. No i tyle.

Potem lekcja skrzypcowa z Martinem Rüttimannem. Emiś nawet całkiem zebrany w sobie, choć ziewa dalej potwornie. Ale uczestniczy. Troche sie poddał w kwesti samodzielności, tzn. sam chce, żeby mu pomagac ze skrzypcami i grac za niego, ale dobrze, ze chociaż skrzypce sam wyjmuje, wkłada pod brodę i trzyma. Sama lekcja - REWELACJA. Fantastyczny Nauczyciel, odebrałam go jako niezwykle charyzmatyczna osobowość. Lekcja koncentrowała sie na podstawach podstaw - 3 najważniejszych, bazowych umiejetnościach, od których zaczyna sie wszystko inne.
I te trzy najważniejsze ćwiczenia to było:
- zachowywanie ciszy (wychodziło tak sobie, zwłaszcza rodzicom)
- stanie spokojnie ze skrzypcami pod brodą przez spory kawałek czasu
- 10 ruchów trzymanym pionowo smyczkiem do i od siebie (właściwy uczwyt i panowanie nad ciałem bez utraty postawy).

Tego ostatniego Emiś już nie chciał robić, ale powiedział, że to będzie ćwiczył w domu. No i dobrze. W czasie lekcji kilka wstawek z uwagami dla rodziców, w tym uwaga, która najbardziej mi się podobała - że od czasu, gdy dziecko umie juz zagrać wariacje kurkowe, wszystko jest bardzo łatwe. Ale wcześniej to jest ciężka, ciężka praca. I o tym, jak wazne jest, żeby się nie spieszyć, nie poganiac ani nie ciągnąć dziecka, tylko iść razem z nim w jego tempie, żeby spokojnie i pewnie opanowało podstawy, na których całą resztę będzie można zbudować. Wszystko to w sumie dośc oczywiste rzeczy, ale jakoś usłyszenie ich w ten sposób bardzo do mnie przemówiło. Straszna szkoda, ze to było tylko parę chwil, że nie było takich zajęć specjalnie dla rodziców, o tym, jak ćwiczyc z dzieckiem w domu.

Potem była długa przerwa na obiad. Tzn. tak mi się wydawało, że długa, i że nawet zdążę po zjedzeniu obiadu zabrać Emisia na krótki spacer, żeby się trochę odrestaurował. ALe cóż, czekanie na obiad w gigantycznej kolejce zajęło ponad godzinę, firma cateringowa w dodatku się spóźniła. A w dodatku okazało się, że Emis obiadu praktycznie nie tknął (prawdę mówiąc ja tez wcisnęłam w siebie coś na siłę, ale ja jestem dorosła i potrfię się zmusić, on nie). Musze chyba zapytać, co to za firma cateringowa, żeby kiedyś przypadkiem na nia nie trafić... Krótko mówiac po raz drugi pożałowałam, że zapisałam się na te obiady, bo mogłam ten czas wykorzystać znacznie lepiej - Emiś praktycznie zasnął mi na rękach w trakcie czekania. A mógł był w tym czasie wypocząć.

Po obiedzie druga lekcja skrzypcowa, w której Emiś już nie chciał uczestniczyć. Właściwie pojechałabym do domu, ale chciałam poznać nowego prowadzącego, no i liczyłam, że późniejsze warsztaty plastyczne będą dla Emisia frajdą, a on sam do domu też jechać nie chciał (chociaż wykończony). Umówiłam sie z Emisiem, że w czasie lekcji posiedzi u mnie na kolanach i tylko raz się ukłoni ze skrzypcami i to było dla niego do przyjęcia. Lekcja bardzo fajna, Emisiowi obserwującemu z moich kolan też się podobała, zaśmiewał się mometami i bił brawo. Styl prowadzenia bardzo mi przypominał lekcje grupowe w wykonaniu naszego Nauczyciela (Michała Gawrońskiego). Materiał trochę bardziej zaawansowany niż na poprzedniej lekcji, były wszystkie wariacje kurkowe, a oprócz tego wiele ćwiczeń "gimnastycznych" ze skrzypcami i bez.

Następny punkt programu - koncert indywidualny. Bardzo podobał mi się dobór programu, była różnorodność poziomów zaawansowania, były ciekawe wykonania. Parę nieortodoksyjnych ;-) Najbardzie zapadła mi w pamięć melodia w duchu Dzikiego Zachodu, przy której publiczność świetnie się bawiła klaszczząc, dość rzadkie zjawisko na koncercie skrzypcowym :-) Utwór z rodzaju tych, co to nie wierzę, że to sie da zagrac i zobaczenie tego na zywo mnie nie przekonuje :-) Emisiowi się też całkiem podobało, chociaz jak na jego wymagania, to za mało było małych dziewczynek zmagających się z "kurkami" ;-)

Przy okazji okazało się, że Emis znalazł sobie idolkę. Właściwie znalazł ja sobie juz pierwszego dnia w czasie obiadu, ale okazało sie, że to na poważnie. Otóż podczas obiadu siedziała koło nas dziewczynka sporo od Emisia starsza. I jadła, w ogóle na nas nie zwracając uwagi. Z nieznanych przyczyn Emiś zapałał nieodpartą chęcią pogłaskania jej po ramieniu, co oczywiście natychmiast wprowadził w czyn. Troszkę się zdziwiła, ale też go pogłaskała. No to on znów ;) Chciałam go troszkę pohamować i wytłumaczyć, żeby dał jej zjeść obiad, na co Emiś usprawiedliwiająco-wyjaśniającym tonem "Lubię cynkę" {dziewczynkę}. No tak. Po takiej deklaracji to juz niewiele można powiedzieć. Zapamiętalismy imię - Martyna. Tzn. Emiś też zapamiętał, co nie przychodzi mu zwykle łatwo.

No i gdy tylko weszliśmy na salę koncertową, natknęlismy sie na tę właśnie Martynę, która stojąc ze skrzypcami przygotowywała się własnie do występu. Poznała Emisia i podeszła się przywitać. Emiś strasznie sie ucieszył i strasznie speszył jednocześnie. Potem bardzo pilnie słuchał, jak Martyna gra, klaskał, a na koniec znów do niej poleciał. I Martyna wzięła go na kolana i zrobili sobie razem zdjęcie. Emiś przejęty i wniebowzięty, cały wieczór to wspominał.

Następne w programie były zajęcia plastyczne dla dzieci, a dla rodziców lekcja z naszym Nauczycielem. Myślałam, że te zajęcia plastyczne będą dla Emisia na tyle atrakcyjne, ze mimo ogromnego zmęczenia jakoś się w nie zaangażuje - ale okazało się, że nie. Czy był zbyt zmęczony, czy po prostu nie umiał się tam odnaleźć (wszystkie dzieci wpadły razem i w nie miał szans się dopchać do malowania wielkich nut, które mu się podobało, a które zagarnęły starsze dzieci, a to, co dla niego zostało uznał za dunde {nudne}. No i z płaczem przyszedł na salę dla rodziców, gdzie już został, szwędając się w jedną i drugą, przeszkadzając też trochę niestety. Z tego powodu z lekcji niezbyt wiele pamiętam (ach, ta podzielność uwagi...). No i po raz kolejny przekonałam się, że ze słuchu uczę się fatalnie. Ja jednak nie potrafię funkcjonować bez obrazu nawet w takiej niewzrokowej dziedzinie jak gra na skrzypcach.

Na koniec dnia były jeszcze zajęcia z psychologiem dotyczące zagadnień uczenia się i ćwiczenia z dziećmi w domu. Nie spodziewałam sie jakichś fajerwerków, ale chętnie bym została - gdyby nie stan Emisia, bliski padnięcia na twarz. Nie wiem, jak było i o czym było, bo nawet nie miałam z kim i kiedy o tym pogadać, szkoda trochę. Więc czym prędzej się zebraliśmy i pognaliśmy do domu, ja niestety w poczuciu, że się poznęcałam nad dzieckiem, w końcu pozbawienie snu to jedna z wymyślniejszych tortur. Po drodze jeszcze koszmarna awantura, bo Emisiowi wypadł lizak, który był nagrodą za dobre zachowanie na warsztatach :-( Z dużym niepokojem myślę o następnym dniu.

czwartek, 5 lutego 2009

WARSZTATY - dzień I

Właśnie wróciliśmy, Emis załóżkowany (znów wyjątkowo późńo, za późno, zwłaszcza zważywszy, że jutro ponownie spanie dzienne mu wypadnie, a na wczesniejsze pójście spać raczej nie będzie co liczyć).

Bardzo męczący dzień, mimo, że zaczął sie dopiero ok. 13. Pożałowałam, że zapisaliśmy sie na obiad, bo w efekcie musieliśmy wyjechać z domu wcześniej, a przez nieporadność obsługi w wydawaniu posiłku zajął on nam bardzo wiele czasu (a w przypadku łatwo dekoncentrującego sie Emisia liczę każdy kwadrans...). Ale na nastroju Emisia jakos bardzo sie to na szczęście nie odbiło, od rana nakręcony, że będzie duzo dzieci w końcu je zobaczył i w czasie oczekiwania na obiad zaczął się bawić i gonić z niektórymi z nich na środku stołówki.

Po obiedzie koncert inauguracyjny w wykonaniu uczniów i nauczycieli naszej szkoły. Szczerze mówiąc niewiele pamiętam, w dziedzinie podzielności uwagi musze sie jeszcze sporo podszkolić (kontrolowanie, co robi Emiś i odwodzenie go od co bardziej nieszczęśliwych pomysłów pochłonęło większość moich zasobów).

Potem na tej samej sali pierwsza lekcja grupy Emisia. Emiś nawet chętnie stanął w innymi dziećmi (brałam pod uwagę także totalny sprzeciw i brak współpracy). W niektórych ćwiczeniach próbował uczestniczyć, trochę przy mojej pomocy. Podczas pozostałych po prostu sie wyłączał, siedząc, ssąc kciuka i patrząc w nieokreślonym kierunku... Nie wiem, czy to nuda, czy brak uwagi, czy brak zrozumienia na poziomie czysto werbalnym, czy niechęć do stawiania czoła trudnemu zadaniu, czy przekonanie, że i tak sobie nie poradzi... Mimo wszystko, jak na siebie był całkiem zaangażowany i w niektórych momentach nadążał za grupą (zdecydowana wiekszość dzieci jest i starsza i bardziej zaawansowana (nawet te najmłodsze w wieku porównywalnym z Emisiem wydają się mieć większą wprawę w obsłudze skrzypiec). Emis stał dość daleko od centrum grupy i prowadzącej - byc może miejsce bliżej środka bardziej by sie sprawdziło, jeśli chodzi o zaangażowanie (ale z kolei na pewno mniej, jeśli chodzi o moją pomoc). Sposób prowadzenia lekcji miałam wrażenie, że mu się podobał, załapywał się na dowcipy :-)

Następnie - inna sala, druga lekcja grupowa, ze znaną już Emisiowi osobą - p. Elą Węgrzyn (z którą ostatnio bardzo chciał mieć lekcję, bo w czasie czekania na naszego Nauczyciela wymyślił sobie, że p. Ela go zastąpi i bardzo mu ten pomysł przypadł do gustu). Ta lekcja to już niestety było za dużo. Mała sala, w której trudno było ustawić całą grupę i materiał, niewiele różniący sie od tego, co robił chwilę wcześniej spowodowały przeciążenie - na tyle duże, że poszedł sobie usiąść na łąwce i nie zgadzał się nawet na wzięcie skrzypiec. Nie zaskoczyło mnie to specjalnie, ale na przyszłość będę juz wiedzieć, że druga lekcja pod rząd to strata czasu w jego przypadku. Zreszta widziałam, że duża część grupy sie w czasie tej drugiej lekcji wykruszyła, szczególnie młodsze dzieci. 5- i 6-latki (oceniając wiek na oko) jakos sobie radziły.

Potem krótka przerwa i rytmika. Przewidywałam problemy, ponieważ Emiś zaczął dopytywać "gdzie jest Pani Pika?". Słowo "rytmika" bowiem w przekonaniu Emisia nie jest nazwą zajęć, lecz osoby. Konkretnie - pani od rytmiki z jego przedszkola, która nazywa sie po prostu "Pani Rytmika", czyli po Emisiowemu "Pani Pika". No i niestety wiedziałam, że zapowiadając mu, że będzie rytmika, buduję w nim przekonanie, że przyjdzie ta właśnie znana i lubiana pani. Owszem, zapowiedziałam, że to będzie kto inny, ale jednocześnie wiedziałam, że on po prostu nie jest w stanie sobie tego wyobrazić i już - i w związku z tym, że będzie protest. Istotnie na początku był, ale nie jakiś tragiczny, po prostu dość biernie się przewalał po sali w czasie pierwszych ćwiczeń, ale potem troszkę mu się zaczęło podobać udawanie kota (tak bez starania się, żeby sobie ktoś nie pomyślał, że Emiś dał się namówić ;-) A potem Pani wyjęła uwielbianą przez Emisia chustę Klanzy no i temu już nie mógł sie oprzeć, zaangażował się w zabawy już bez pozerstwa. Myślę, że jutro juz mu sie spodoba od początku (tfu tfu).

No a na koniec dnia dla Emisia pobyt w "przedszkolu", dla mnie lekcja dla rodziców z naszym Nauczycielem. Nie chciałam z tej lekcji rezygnować, więc zaryzykowałam to siedzenie Emisia w przedszkolu, chociaż z punktu widzenia jego potrzeb, była to totalna porażka. Liczyłam na miejsce, gdzie będzie mógł odpocząć, pobawić się z innymi dziećmi, poruszać się trochę - niestety, "przedszkole" jest urządzone w szkolnym pokoju nauczycielskim, którego centrum zajmuje wielki stół i jedyną rzeczą, którą można tam robić jest rysowanie i wycinanie - kolejne zajęcia wymagajace spokoju, koncentracji i niezmieniania pozycji. Starsze dzieci zapewne były w stanie znaleźć sobie kolorowankę czy wycinankę, która będą się zajmować kolejne pół godziny, a potem następna i nastepną; dla Emisia jest to kompletnie niewykonalne (owszem, nawet ładnie nawet zaczął robić wyklejankę - ale po paru minutach miał dość). Pani pilnujaca dzieci niestety ogranicza sie właśnie do tego - pilnowania, nie próbując nawet w jakikolwiek sposób organizować im zajęć. W efekcie spędził tam troche więcej niż pół godziny i błagał mnie, żebym go już pozwoliła mu iść ze mną. No i się zgodziłam, poszedł ze mna na lekcje grupową dla rodziców. Przeszkadzał trochę, momentami bardzo...

A na lekcji dla rodziców nie było takiego galopu, jak na ostatniej lekcji w szkole (grudniowej) i jakoś mi lepiej szło. Chociaż próby jednoczesnego śledzenia wzrokiem i myślą poczynań latorośli oraz podążania palcami i smyczkiem za melodią nie do końca sie udawały. Ale i tak myliłam się mniej niż ostatnio. Jutro ma być trudniej. Już się boję. No i ciekawa jestem, czy jutro Emiś w ogóle bedzie chciał uczestniczyc w lekcjach grupowych (swoich). Wydaje mi sie całkiem możliwe, że juz się nasycił faktem, że jest duzo dzieci i tyle. A może go nie doceniam? Ale martwię sie bardzo jego stanem zmęczenia, które w dodatku będzie sie kumulować w następnych dniach. A jutro zaczynamy o 10.30, więc nie wyśpi sie jakoś bardzo, nawet, gdyby jakimś cudem nie obudził się jak zwykle, czyli o 7.20.