sobota, 27 grudnia 2008

Bardzo ciekawy filmik :-)

Przypadkiem szperając w Youtube znalazłam bardzo ciekawy filmik z jednego z kocertów popisowych dzieci Suzuki prowadzonego przez Shinichi Suzuki we własnej osobie. Warto obejrzeć i posłuchać.

czwartek, 25 grudnia 2008

Przerwa świąteczna i różne przemyślenia

Mamy wolne, dużo siedzimy w domu. I mam trochę czasu na przemyślenia. Emis w dalszym ciągu w fazie absolutnego sprzeciwu wobec skrzypiec, z nie pasującymi do tego przebłyskami w rodzaju checi oglądania dzieci na filmikach. Protestuje już nawet, gdy ja zaczynam grać, chociaz nic od niego nie chcę (wobez takiego sprzeciwu odpuściałm jakiekolwiek ćwiczenia z Emisiem, wychodząc z założenia, że przymus pogłębi problem, a do egzekwowania regularności ćwiczeń brakuje jednego podstawowego elementu - zadeklarowania z jego strony, że w ogóle chce grać. Konkretnie twierdzi, że nie chce.

Po wielokrotnych dogłębnych analizach narysował mi się taki obrazek sytuacji - najpierw Emis napalił się, że będzie grać. Na pierwszej lekcji nikt od niego nic nie chciał, a przynajmniej Emis tego nie odczuł. Pojawiło się cos nowego i ceikawego, ja zaczęłam grać i to go zafascynowało. Ćwiczenia były też czyms nowym i ciekawym, w czym warto uczestniczyć, nawet z własnej inicjatywy angażował zabawki w roli pseudoskrzypiec, żeby mnie naśladować. I bardzo chciał tez grać i tez mieć skrzypce. A potem zaczęły się schody. Okazało się, że żeby dostac skrzypce, trzeba coś zrobić. Nauczyciel jako osoba nieznajoma wzbudza niejaką obawę - pewnie dodatkowo wzmocnioną tym, że otaczają go same kobiety, w przedszkolu, OWU (pedagozki, psycholożki, logopedka), u lekarza nawet. I sam fakt, że nagle w bliskim otoczeniu pojawia sie mężczyzna myślę, że miał tez znaczenie, bo jednak różnicę w traktowaniu Emisia daje się zauważyć na pierwszy rzut oka. No i tenże stresujący sam w sobie nauczyciel zaczyna jeszcze w dodatku czegoś chcieć. Czegoś, co wydaje się tak trudne, że właściwie niewykonalne. I jest związane ze skrzypcami.

Potem, na trzeciej i czwartej lekcji Emiś przekonuje sie, ze ten Nauczyciel nie jest jednak taki zły sam w sobie. Właściwie jest całkiem fajny. Może i nawet bardzo fajny. I może nawet to stawanie na wyspie nie jest takie niewykonalne...

I teraz nastepuje punkt kulminacyjny i wolta wszechczasów - domniemana operacja wykonana przez umysł Emisia. Mianowicie, skoro ani Nauczyciel, ani samo zadanie nie jest właściwie groźne, to musi byc ktoś/coś odwpowiedzialny za to, jak straszne były pierwsze lekcje i jak potwornie stresujące. Coś naprawdę groźnego. No i cóż, zostały jeszcze skrzypce. Skoro nauczyciel i stawanie na wyspie są ok, to juz tylko one zostały i im sie właśnie dostało. To skrzypce są odpowiedzialne za wszelkie zło. Gdyby Emiś wiedział o malarii, to za nią by pewnie też były. I teraz boi sie skrzypiec samych w sobie i w dodatku wydaje mu sie to racjonalne...
Parę dni temu w akcie desperacji posadziłam go sobie na kolanach i pozwoliłam pojeździc smyczkiem po strunach moich skrzypiec. Widziałam TEN wzrok. Podnieciło go to, podobało mu sie. Aż podskakiwał. I co? Nastepnego dnia juz twierdził, że wcale mu się nie podobało i oczywiście nie chce dotykać żadnych skrzypiec.

Nie mam pojęcia, jakie jest wyjście z tej sytuacji. Znam natomiast swietnie niektóre mechanizmy rządzące przekonaniami Emisia, a wśród nich taki, który sprawia, że jak sobie wymyśli, ze sie czegoś boi, to z każdym kolejnym spotkaniem zaczyna się bac coraz bardziej. Z tego punktu widzenia nie ma sensu zabierac go na jakiekolwiek nastepne lekcje.A takze drugi, który sprawia, że jak sobie zapamięta jakąś straszna rzecz, a potem długo sie z nia nie spotka, to po tej przerwie ta rzecz jest jeszcze bardziej przerażająca. Z tego punktu widzenia odkładanie lekcji na "za jakiś czas" spowoduje prawdopodobnie, ze już nawet wołami go nie zaciągnę...

Mimo wszystko, jak sobie znalazłam wytłumaczenie (nie wiem, czy słuszne, ale jakoś tak mam przeczucie, ze tak), to mniej mnie ten obrót sprawy przygnębia, a bardziej traktuję go jako puzla. Uwielbiam układać puzle. Zwłaszcza japońskie. Ale jakoś nie jestem przekonana, czy takie też, choć mają w sobie niby japoński element. No i nie wiem, gdzie i jak znaleźc właściwe kawałki...

piątek, 19 grudnia 2008

Lekcja grupowa i koniec pierwszego miesiąca nauki

Miałam tu umieścic dość optymistyczny wpis o tym, czego Emiś sie nauczył w ciągu pierwszego miesiąca, takie podsumowanie. Ale nie umieszczę, ponieważ nie wiem, czy w ogóle będą jakieś następne miesiące... Nastrój mam taki lekko depresyjny, bo EMis obecnie stanowczo i bardzo wyraźnie na skrzypcach grac po prostu nie chce. Zapiera się, że on nie chce skrzypiec, nie chce grać, nie chce mieć z tym w ogóle nic wspólnego :-( W takim układzie motywowanie go do jakichkolwiek ćwiczeń tym, że bedzie mógł miec własne skrzypce, albo, że będzie mógł sam grać jest oczywiście strzelaniem sobie w stopę. Mam wrażenie, że zaczął traktować skrzypce jak wyrafinowana torturę i sama myśl o tym wywołuje w nim protest. Na dodatek nie widzę nic, co by to spowodowało, żadnej konkretnej rzeczy, czegoś, co by miało jakieś decydujące znaczenie - po prostu krok po kroku zbudował w sobie takie kamienne przekonanie, że skrzypce sa złe. I tyle. Czuje sie z tym fatalnie i on najwyraźniej też. Co ciekawe, czasem sam prosi o włączenie płyty w samochodzie. Albo sam przychodzi i prosi o włączenie filmików z grającymi dziećmi na Youtube. Ostatnio po obejrzeniu któregos z filmików (sam poprosił o puszczenie) natychmiast obronnym tonem zadeklarował "ja nie chce grać!". Powiedziałam, "jak nie będziesz chciał, to nie będziesz, przecież nikt cie nie zmusza". A na to Emis zadolonym tonem osoby, która znalazła rozwiązanie "mama zmusza Adzię" (znaczy, że ją mam zmuszać, a nie jego...).

Wczorajsza lekcja grupowa to właściwie temat nieistniejacy, bowiem w 3/4 spędziłam ją na rozmowie z Nauczycielem o tym, jak do Emisia podejść i co zmienić w naszym podejściu, żeby jakoś zejść z tej równi pochyłej, na jakiej się, mam wrażenie, znaleźliśmy. Równia pochyła dotyczy oczywiści entuzjazmu Emisia dla gry na skrzypcach, czy w ogóle jakiegokolwiek z nimi kontaktu. A Emiś w tym czasie, puszczony samopas, po prostu sie bawił. Pod koniec zajęć posiedziałam z nim, nie nakłaniając do nieczego specjalnie. Cos tam pewnie usłyszał, wiekszości nie. Uznałam, że nie ma sensu naciskać, bo to wywołuje coraz gorszy skutek...

A wnioski z rozmowy z Nauczycielem są takie, że coś zmienić z całą pewnością musimy. Urodziło sie parę pomysłów, jak zabranie Adelci na lekcję razem z Emisiem lub nawet zamiast niego (jako czynnika rozpraszającego, lub wręcz przeciwnie - skupiającego uwage na skrzypcach (hmmm, staram się co prawda niwelować, a nie podsycać rywalizację pomiędzy rodzeńśtwem, ale tu jestem gotowa poświęcić ideę ;-) Albo moje pójście na lekcję bez zabierania Emisia. Może bardziej atrakcyjne nagrody na lekcji. Jakies zmiany w sposobie ćwiczenia w domu, nie wiem jeszcze tak naprawdę jakie, muszę się nad tym dobrze zastanowić. Pewnie czuje się tym zbyt przytłoczony, chociaż bardzo się staram nie pokazywać mu specjalnych oczekiwań... A ja nie jestem mistrzynia zamieniania każdego zajęcia w zabawę, niestety. A jak to nie da żadnych efektów, to zupełną rezygnację z zajęć indywidualnych, tak, by chodził tylko na grupowe, może do dwóch różnych grup, żeby to było co tydzień, a nie co dwa (bo tylko o to jedno zawsze dopytuje i to go podnieca - "czy będzie duzo dzieci?").

Nie wiem, czy to dobrze, że przed nami taka duża przerwa, czy wręcz przeciwnie. Potrafię sobie wyobrazic zarówno bardzo pozytywny, jak i bardzo negatywny efekt.

czwartek, 18 grudnia 2008

Piąta lekcja indywidualna i tym razem regres...

Po ostatniej dość optymistycznej lekcji miałam niemałą nadzieję na kolejny, choć malutki, krok naprzód. Niestety, tym razem go nie było, a wręcz był krok w tył. Znów nie da się zrobic absolutnie nic, ze stanięciem na wyspie włącznie. Dał się z niemałym trudem namówić na dosłownie pare momentów jakiejkolwiek interakcji, ale wyłącznie na swoich warunkach - tzn. co sekunde zrywając kontakt, uciekając, wywalając się z butami w górze itp. I to nie to, że nie jest zainteresowany kontaktem - owszem poprzewalać po Nauczycielu to by się chciał. Ale nie robic coś stresującego, jak na przykład stanięcie na wyspie. Więc nie chodzi o to, że sama osoba Nauczyciela go tak stresuje, że uniemożliwia mu skupienie się na zadaniu. No i pięknie uruchomił się mechanizm obronny pt. tak naprawdę, to mi na tych skrzypcach wcale nie zależy, właściwie wcale ich nie chcę. Tym sposobem ma z głowy staranie się i ewentualna porażkę - bo przeciez nic przegrać nie może... Niestety mechanizm obronny pt. "nie zależy mi" ma chyba wbudowany, bo opanowany perfekcyjnie niemal od urodzenia :-( Nagrodami w formie naklejek oczywiscie jest równie mało zainteresowany. Jakis tam cień zainteresowania okazuje, ale właśnie cień, nie wystarczający do zachęcenia go do jakiegokolwiek działania. Problems, problems, problems...

piątek, 12 grudnia 2008

Lekcja dla rodziców, bez Emisia

Nasz Nauczyciel zaprosił mnie na lekcję dla rodziców innej grupy, odbywajaca sie równolegle z jej lekcją grupową. No to poszłam, Emisia zostawiajac w domu, w dodatku w nieświadomości, bo by mi nie darował, ze poszłam tam, gdzie "duzo dzieci będzie" nie zabierając go ze sobą.

Lekcja bardzo intensywna, strasznie dużo utworów było i to w szysbkim dośc tempie - gdzies w połowie bufor mi się zdecydowanie przepełnił i sie pogubiła (tzn. w momencie, gdy skończyły sie utwory, które juz grałam). Do tego przekonałam się, że jestem potwornie wrażliwa na rozproszenia. Kompletnie gubiłam sie w utworach, które juz znam dobrze i w domu wykonuje bezbłędnie wiele razyz rzędu, nawet w Kurkach (!). Do automatyzacji jeszcze mi bardzo, bardzo daleko. Grajacy obok ludzie, mimo, ze graja to samo, przeszkadzają mi, sam fakt, ze musze grac w tym samym tempie, co oni (chociaz nie jest inne od tego, w którym gram w domu) powoduje, ze gubię rytm albo palce. Bardzo dziwne doswiadczenie. W sumie chyba pierwszy raz w życiu grałam z kimś obok, obojętnie na czym. No i ten stały stres, że nie bedę wiedziała, kiedy zacząć. Całe zycie zastanawiam się, skąd ludzie wiedzą, ze to już - bo ja, jak jest dobrze, to orientuję sie chwilę później, ze to juz minął ten moment ;-) No ale nic, trzeba ćwiczyć, ćwiczyc i ćwiczyć.... Pocieszam się, że ja gram od miesiąca, a niektórzy z grupy i dwa lata.

Natomiast z nowymi utworami po prostu się zderzyłam, a konkretnie, po raz kolejny zresztą, z ogromną różnicą pomiędzy moimi mechanizmami uczenia się, a sposobem wprowadzania materiału przez Nauczyciela. Na lekcjach indywidualnych mam dokładnie to samo, ale tempo jest jednak troche mniejsze i mam duzo czasu na dopytanie, tu tego czasu nie było. Nie wiem dokładnie, na czym to polega, bo widze wewnętrzna logike w sposobie uczenia naszego Nauczyciela i sposób dzielenia materiału na małe kawałki - ale widzę to dopiero po fakcie, jak już opanuję całość. Bo w trakcie te małe kawałki kompletnie mi sie nie układają, nie tylko w całość, ale nawet każdy z osobna. Gubię się, mylę, nie potrafię przewidzieć, co będzie za chwilę, co powinnam zagrać i dlaczego. I nieodmiennie z lekcji wychodze z całkowitym misz-maszem zamiast obrazu utworu. Po czym otwieram zeszyt, w którym jest rozpisany na palce i w ciągu jednego przegrania go w całości układa mi się wszystko i mogę zacząć ćwiczyc kawałki, rozbierając go sobie w zupełnie inny sposób niz na lekcji. Czyżbym funkcjonowała przy uczeniu się o tyle inaczej niż przeciętny człowiek? W sumie nigdy nie miałam ambicji byc normalną...

środa, 10 grudnia 2008

Czwarta lekcja indywidualna i mały przełom :-)

Wczoraj Emiś wstał wyraźnie podziębiony. Nie całkiem chory, ale jednak. Zastanawialiśmy się ciężko, czy go wyciągać z domu, czy od razu uznać za chorego - ale akurat miał i zajęcia grupowe i indywidualne z pedagogiem + logopedę, w dodatku na zajęciach mieli robic coś, na co się strasznie napalił tydzień temu. No i lekcja skrzypiec do tego. Mimo przeziębienia humor miał świetny, śniadanie zjadł z apetytem i dopytywał, czy pojedziemy. No to spluwając przez lewe ramię pojechałam, zakładając, że nawet, jeśli się całkiem rozłozy, to dopiero wieczorem, a ostatnie godziny dobrego samopoczucia trzeba wykorzystać. No i wyruszyliśmy.

Emiś był w tak świetnym humorze i tak kooperatywnym nastroju, jaki nie zdarzył się od miesięcy chyba. Wszystkie zajęcia w OWU przebiegły super, wszystkie kolejne osoby nie mogły sie go nachwalić, jak wspaniale pracował i zachowywał się. O dziwo żadnych protestów, marudzenia, no po prostu cud-miód. Na hasło, ze teraz pojedziemy na skrzypce też protestów nie było. Po prostu wzór kooperacji.

Byłam bardzo ciekawa, czy po ostatniej lekcji grupowej, na której sam z siebie stawał na wyspie EMis odważy się stanąć na niej takze będąc sam na sam z Nauczycielem. I szczerze mówiąc byłam przekonana, że nie, bo to jednak co innego stanąć samemu, gdy ma sie wrażenie, że nikt nie patrzy, a co innego tak specjalnie. Przyszliśmy pare minut wczesniej i nawet namówiłam Emisia, zeby stanął na wyspie póki "pama" nie ma - i dał sie namówić, na moment stanął, choć niezbyt chętnie. Ale i tak byłam zadowolona, że się odważył i szczerze mówiac myślałam, że to będzie koniec, jeśli chodzi o sukcesy w dniu dzisiejszym. Tymczasem EMis zaskoczył mnie całkowicie.

Od początku lekcji nie mógł sie doczekać, kiedy pokaże Nauczycielowi "buzie" czyli swój zeszyt z zapisem cwiczeń (zaznaczanym buziami). Pokazał. Zgodził się stanąć na wyspie :-0I to nie raz, a kilka razy, w dodatku starając się równo dopasować stopy (co prawda okazało się, że buty mu przeszkadzają i je zdjął ;-) - to efekt cwiczenia w domu wyłącznie boso). I stawać w pozycji do grania też się zgadzał. Okazało się co prawda, że kłaniać się nie umie i w życiu tego nie robił ;-) i kompletnie nie umie klasnąć w ręce, ale co tam, może nastepnym razem będzie jednak umiał. Dał się też namówić na zabawę w "haczyki" z palców i całkiem długo był w nią zaangażowany. Dostał dwie naklejki i był z siebie bardzo dumny.

Co więcej, nie tylko się zgodził na jakąś interakcję z Nauczycielem, ale nawet dwa razy przyszedł się na nim uwiesić :-0 Byłam w szoku. No w każdym razie myślę, że można powiedzieć, ze mamy przełom - nawet, jeśli dalej będzie opór przy różnych ćwiczeniach (bo będzie na pewno), to juz bez tego stresu, co na początku.

Dostaliśmy nową książkę i płytę do ćwiczeń "Step by step", w której wszystko, co w materiale Suzuki jest, jest rozbite na maleńkie, mikroskopijne wręcz kawałki - co Emisiowi jest bardzo potrzebne, bo on musi być absolutnie pewien, że to, co zamierza zrobić, potrafi zrobić dobrze. Niestety, jeszcze ćwiczeń nie zaczęliśmy. Bowiem - zgodnie w sumie z moimi przypuszczeniami (choć nie spodziewałam się, ze będzie tak ostro)- Emiś, który jeszcze po powrocie ze szkoły Suzuki tryskał humorem i energią kilka godzin później po prostu się rozłożył. 40 stopni gorączki (on niestety łatwo i wysoko gorączkuje) i leży jak meduza na piasku. Nie je, nic go nie interesuje, choruje i tyle. Zatem zgodnie z regułą "you practice every day you eat" - nie ćwiczymy ;-) Mam nadzieję, że będzie jak zwykle, czyli 3 dni gorączki i zacznie dochodzić do siebie. Trochę mam wyrzuty sumienia, że go jednak wywlekłam z domu (gdybym wiedziała, że aż tak się rozchoruje, to by na pewno został w domu) - ale z drugiej strony strasznie się cieszę, że jednak byliśmy, bo za tydzień to by nie było to samo. Teraz, po poprzedniej lekcji grupowej i po niedzielnym koncercie Emiś był naładowany pozytywną energią i najwyraźniej gotów do jakiejś zmiany nastawienia. Za tydzień by zdążył zapomnieć. Teraz mam tylko nadzieję, że mu szybko przejdzie, bo strasznie jest biedny.

niedziela, 7 grudnia 2008

Tydzień trzeci - koncert dzieci Suzuki

Dziś pojechaliśmy na mały koncert dzieci Suzuki z naszej szkoły, jaki odbywał sie przy okazji imprezy miejskiej w centrum handlowym. Niestety Emisiowy humor od rana nie należał do tych najbardziej wystrzałowych, a fakt, ze organizacja była pod zdechłym Azorkiem i dzieci ze skrzypcami musiały czekac ok. pół godziny (a my z nimi oczywiscie) nie poprawił bynajmniej sytuacji. Emis zdążył sie rozmarudzic totalnie, choć potem, juz w trakcie koncertu, nawet nie było najgorzej, słuchał i patrzył. Najbardziej podobały mu sie utwory, które już zna, co było do przewidzenia. Śmieszne, że dopytywał, które gram (czyli nie kojarzy, które zna tylko z płyty).

Na koniec był króciutki pokaz sztucznych ogni, które doprowadziły Emisia do histerii... a mysleliśmy, ze to mu sie spodoba... ech...

W drodze powrotnej puściliśmy płytę i Emiś twierdził, że "dzieci gjały" przy kazdym kolejnym utworze (co nie było prawdą, ale nie kłóciliśmy sie ;-) Generalnie fakt, ze dzieci grają, a zwłaszcza, że dużo dzieci, robi na nim nadal wrażenie. Powiedzielismy mu, ze te dzieci kiedys tez nie umiały grać. Baaardzo się zdziwił. A juz informacja, że kiedyś przyszły do szkoły i nie umiały zupełnie nic, nawet nie wiedziały, jak się staje na wyspie, wydała mu się tak absurdalna, że wręcz go rozśmieszyła ;-)