czwartek, 25 grudnia 2008

Przerwa świąteczna i różne przemyślenia

Mamy wolne, dużo siedzimy w domu. I mam trochę czasu na przemyślenia. Emis w dalszym ciągu w fazie absolutnego sprzeciwu wobec skrzypiec, z nie pasującymi do tego przebłyskami w rodzaju checi oglądania dzieci na filmikach. Protestuje już nawet, gdy ja zaczynam grać, chociaz nic od niego nie chcę (wobez takiego sprzeciwu odpuściałm jakiekolwiek ćwiczenia z Emisiem, wychodząc z założenia, że przymus pogłębi problem, a do egzekwowania regularności ćwiczeń brakuje jednego podstawowego elementu - zadeklarowania z jego strony, że w ogóle chce grać. Konkretnie twierdzi, że nie chce.

Po wielokrotnych dogłębnych analizach narysował mi się taki obrazek sytuacji - najpierw Emis napalił się, że będzie grać. Na pierwszej lekcji nikt od niego nic nie chciał, a przynajmniej Emis tego nie odczuł. Pojawiło się cos nowego i ceikawego, ja zaczęłam grać i to go zafascynowało. Ćwiczenia były też czyms nowym i ciekawym, w czym warto uczestniczyć, nawet z własnej inicjatywy angażował zabawki w roli pseudoskrzypiec, żeby mnie naśladować. I bardzo chciał tez grać i tez mieć skrzypce. A potem zaczęły się schody. Okazało się, że żeby dostac skrzypce, trzeba coś zrobić. Nauczyciel jako osoba nieznajoma wzbudza niejaką obawę - pewnie dodatkowo wzmocnioną tym, że otaczają go same kobiety, w przedszkolu, OWU (pedagozki, psycholożki, logopedka), u lekarza nawet. I sam fakt, że nagle w bliskim otoczeniu pojawia sie mężczyzna myślę, że miał tez znaczenie, bo jednak różnicę w traktowaniu Emisia daje się zauważyć na pierwszy rzut oka. No i tenże stresujący sam w sobie nauczyciel zaczyna jeszcze w dodatku czegoś chcieć. Czegoś, co wydaje się tak trudne, że właściwie niewykonalne. I jest związane ze skrzypcami.

Potem, na trzeciej i czwartej lekcji Emiś przekonuje sie, ze ten Nauczyciel nie jest jednak taki zły sam w sobie. Właściwie jest całkiem fajny. Może i nawet bardzo fajny. I może nawet to stawanie na wyspie nie jest takie niewykonalne...

I teraz nastepuje punkt kulminacyjny i wolta wszechczasów - domniemana operacja wykonana przez umysł Emisia. Mianowicie, skoro ani Nauczyciel, ani samo zadanie nie jest właściwie groźne, to musi byc ktoś/coś odwpowiedzialny za to, jak straszne były pierwsze lekcje i jak potwornie stresujące. Coś naprawdę groźnego. No i cóż, zostały jeszcze skrzypce. Skoro nauczyciel i stawanie na wyspie są ok, to juz tylko one zostały i im sie właśnie dostało. To skrzypce są odpowiedzialne za wszelkie zło. Gdyby Emiś wiedział o malarii, to za nią by pewnie też były. I teraz boi sie skrzypiec samych w sobie i w dodatku wydaje mu sie to racjonalne...
Parę dni temu w akcie desperacji posadziłam go sobie na kolanach i pozwoliłam pojeździc smyczkiem po strunach moich skrzypiec. Widziałam TEN wzrok. Podnieciło go to, podobało mu sie. Aż podskakiwał. I co? Nastepnego dnia juz twierdził, że wcale mu się nie podobało i oczywiście nie chce dotykać żadnych skrzypiec.

Nie mam pojęcia, jakie jest wyjście z tej sytuacji. Znam natomiast swietnie niektóre mechanizmy rządzące przekonaniami Emisia, a wśród nich taki, który sprawia, że jak sobie wymyśli, ze sie czegoś boi, to z każdym kolejnym spotkaniem zaczyna się bac coraz bardziej. Z tego punktu widzenia nie ma sensu zabierac go na jakiekolwiek nastepne lekcje.A takze drugi, który sprawia, że jak sobie zapamięta jakąś straszna rzecz, a potem długo sie z nia nie spotka, to po tej przerwie ta rzecz jest jeszcze bardziej przerażająca. Z tego punktu widzenia odkładanie lekcji na "za jakiś czas" spowoduje prawdopodobnie, ze już nawet wołami go nie zaciągnę...

Mimo wszystko, jak sobie znalazłam wytłumaczenie (nie wiem, czy słuszne, ale jakoś tak mam przeczucie, ze tak), to mniej mnie ten obrót sprawy przygnębia, a bardziej traktuję go jako puzla. Uwielbiam układać puzle. Zwłaszcza japońskie. Ale jakoś nie jestem przekonana, czy takie też, choć mają w sobie niby japoński element. No i nie wiem, gdzie i jak znaleźc właściwe kawałki...

Brak komentarzy: