No i wreszcie trzeci dzień warsztatów. Emiś wstał i pierwsze, o co zapytał, to, czy będzie dużo dzieci. Drugie - czy będzie Martyna. I czy będzie grać. Nastawiałąm sie, ze wezmę go na rytmikę, któa była pierwsza w rozkładzie, potem na długi spacer, opuszczając pierwszą lekcję skrzypiec (z p. Elżbieta Węgrzyn, wiedziałam, ze nie będzie nadążał, więc wiele nie skorzysta, a tylko się zniechęci i zmęczy) i obiad, a potem wracając na druga lekcję i koncert - i do domu. Ale widząc stan dramatycznego niewyspania powodującego juz wybuchy histerii o byle co, a także ustaliwszy z Emisiem, że samolotem, kotkiem ani misiem byc nie zamierza (tzn., że prawdopodobnie znów całą rytmikę przesiedziałby na środku kontestując z kciukiem w ustach) zdecydowałam, ze juz to byłoby dla niego za duzo. Zabrałam go na krótki spacer, a potem wpakowałam do łóżka na półtorej godziny, wstał trochę bardziej przypominając żywą istotę, choć nie w pełni sprawną.
Zatem pojawilismy sie na drugiej lekcji skrzypcowej, z naszym Nauczycielem. Umówiłam sie z Emisiem, że będzie ćwiczył z dziecmi, ale strasznie go ciągnęło do ziemi, gdyby mu dać, to by po prostu siedział ssąc kciuka i patrząc w nieokreślony punkt. Chyba nie on jeden, bo zauważyłam, że wiele najmłodszych dzieci nie dotrwało do tego punktu, w ogóle nie pojawiając się na lekcji, a inne leżały na kolanach rodziców albo pełzały po sali. W czasie lekcji było kilka wybuchów płaczu, za dużo tego wszystkiego dla maluchów. Starsze dzieci, na oko 5- i 6-latki dawały sobie radę świetnie, jak na wszystkich poprzednich lekcjach. Byłam troche zła, ze w ogóle się na tę lekcję wybrałam, bo im dalej "wgłąb" warsztatów, tym bardziej wyraźnie widac było, ze to cos zupełnie nie dla niego - za duzo zajęć i zajmujących tyle czasu, że dawka robi się prawie śmiertelna :-( Szkoda, bo naprawdę się cieszyłam na te warsztaty - ale teraz juz wiem, że przy takim rozkładzie dnia może za 2-3 lata dorośnie do czegoś takiego.
Zostaliśmy jeszcze na koncert, tym razem zespoły kameralne + pianiści Suzuki. Emis oczywiście szukał Martyny. Znalazł. Przylepił się. Siadł u jej stóp. A potem wpakował na kolana i siedział z błogą miną, każąc się w dodatku obejmować :-))) Z trudem pozwolił Martynie się zdjąć na czas jej występu. No zauroczenie na całego. Trzeba przyznać, że gust ma chłopak świetny, dziewczyna nie dość, że śliczna, zgrabna i zdolna, to jeszcze wyjątkowo miła. Pewnie jeszcze wielu takich adoratorów spotka, ale nie wiem, czy wielu będzie jej się pakować na kolana :-))) No i musimy chyba jeszcze popracować z Emisiem nad sposobami rozmowy z kobietami, bo jeszcze nie wie, że chwalic się pójściem do toalety to nie uchodzi ;-) Na koniec koncertu Emiś miał okazję poznać jeszcze młodszą siostrzyczkę Martyny. I też władował się jej na kolana, siedząc z równie błogą miną, jakby to była najbardziej należąca mu się rzecz na świecie.
No i wreszcie trzeci dzień warsztatów. Emiś wstał i pierwsze, o co zapytał, to, czy będzie dużo dzieci. Drugie - czy będzie Martyna. I czy będzie grać. Nastawiałąm sie, ze wezmę go na rytmikę, któa była pierwsza w rozkładzie, potem na długi spacer, opuszczając pierwszą lekcję skrzypiec (z p. Elżbieta Węgrzyn, wiedziałam, ze nie będzie nadążał, więc wiele nie skorzysta, a tylko się zniechęci i zmęczy) i obiad, a potem wracając na druga lekcję i koncert - i do domu. Ale widząc stan dramatycznego niewyspania powodującego juz wybuchy histerii o byle co, a także ustaliwszy z Emisiem, że samolotem, kotkiem ani misiem byc nie zamierza (tzn., że prawdopodobnie znów całą rytmikę przesiedziałby na środku kontestując z kciukiem w ustach) zdecydowałam, ze juz to byłoby dla niego za duzo. Zabrałam go na krótki spacer, a potem wpakowałam do łózka na półtorej godziny, wstał troche bardziej przypominając żywą istotę, choć nie w pełni sprawną.
Zatem pojawilismy sie na drugiej lekcji skrzypcowej, z naszym Nauczycielem. Umówiłam sie z Emisiem, że będzie ćwiczył z dziecmi, ale strasznie go ciągnęło do ziemi, gdyby mu dać, to by po prostu siedział ssąc kciuka i patrząc w nieokreślony punkt. Chyba nie on jeden, bo zauważyłam, że wiele najmłodszych dzieci nie dotrwało do tego punktu, w ogóle nie pojawiając się na lekcji, a inne leżały na kolanach rodziców albo pełzały po sali. W czasie lekcji było kilka wybuchów płaczu, za dużo tego wszystkiego dla maluchów. Starsze dzieci, na oko 5- i 6-latki dawały sobie radę świetnie, jak na wszystkich poprzednich lekcjach. Byłam troche zła, ze w ogóle się na tę lekcję wybrałam, bo im dalej "wgłąb" warsztatów, tym bardziej wyraźnie widac było, ze to cos zupełnie nie dla niego - za duzo zajęć i zajmujących tyle czasu, że dawka robi się prawie śmiertelna :-( Szkoda, bo naprawdę się cieszyłam na te warsztaty - ale teraz juz wiem, że przy takim rozkładzie dnia może za 2-3 lata dorośnie do czegoś takiego.
Zostaliśmy jeszcze na koncert, tym razem zespoły kameralne + pianiści Suzuki. Emis oczywiście szukał Martyny. Znalazł. Przylepił się. Siadł u jej stóp. A potem wpakował na kolana i siedział z błogą miną, każąc się w dodatku obejmować :-))) Z trudem pozwolił Martynie się zdjąć na czas jej występu. No zauroczenie na całego. Trzeba przyznać, że gust ma chłopak świetny, dziewczyna nie dość, że śliczna, zgrabna i zdolna, to jeszcze wyjątkowo miła. Pewnie jeszcze wielu takich adoratorów spotka, ale nie wiem, czy wielu będzie jej się pakować na kolana :-))) No i musimy chyba jeszcze popracować z Emisiem nad sposobami rozmowy z kobietami, bo jeszcze nie wie, że chwalic się pójściem do toalety to nie uchodzi ;-) Na koniec koncertu Emiś miał okazję poznać jeszcze młodszą siostrzyczkę Martyny. I też władował się jej na kolana, siedząc z równie błogą miną, jakby to była najbardziej należąca mu się rzecz na świecie.
Z lekcji dla rodziców i zajęć z psychologiem zrezygnowałam, mknąc czym prędzej do domu, a Emiś praktycznie natychmiast zasnął w samochodzie (jednak tym razem nawet przez sen nie wypuszczając z zacisniętej dłoni nowego lizaka). Nie za bardzo sobie wyobrażam niedzielny koncert, a konkretnie rozpoczecie dnia o 9.00 i przetrwanie przez Emisia prób aż do 12.00 w stanie wskazującym jeszcze na jakies oznaki zycia i możliwość kontaktu - jedno z dwojga - zaśnie albo będzie robił scenę za sceną.
Z lekcji dla rodziców i zajęć z psychologiem zrezygnowałam, mknąc czym prędzej do domu, a Emiś praktycznie natychmiast zasnął w samochodzie (jednak tym razem nawet przez sen nie wypuszczając z zacisniętej dłoni nowego lizaka). Nie za bardzo sobie wyobrażam niedzielny koncert, a konkretnie rozpoczęcie dnia o 9.00 i przetrwanie przez Emisia prób aż do 12.00 w stanie wskazującym jeszcze na jakieś oznaki życia i możliwość kontaktu - jedno z dwojga - zaśnie albo będzie robił scenę za sceną. Chyba jednak skorzystamy z opcji przyjazdu kwadrans przed koncertem, co będzie to będzie...